piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 2 - "Chodź na solo ty fasolo!"

     - Wstawaj, już wylądowaliśmy - zbudziło mnie uporczywe szturchanie.
    Przetarłam oczy i spojrzałam dookoła. Byliśmy w samolocie całkiem sami, wszyscy ludzie już wyszli. Pustki... Tylko żałosna twarz Zayna towarzyszyła tym widokom.
    - Jesteś świadoma, że strasznie chrapiesz? - spytał spoglądając na mnie jak na ufoludka, to pewnie przez mój wygląd, który pewnie powalał... na twarz.
    - Co?! Wcale nie chrapię! - wrzasnęłam.
    - Właśnie, że tak - upierał się. - I na dodatek beknęłaś przez sen - jęknął z odrazą.
    - Przestań tak kłamać! - ze złości wstałam i skierowałam się do wyjścia, potykając się o jego wielką walizę. - Nienawidzę cię! Nie zbliżaj się do mnie - warknęłam, gdy ten szedł za mną krok w krok z nieznikającym z twarzy uśmiechem.
    - Ależ Pezz, przecież i tak nie masz nic ze sobą. Jesteś całkiem naga - uśmiechnął się szelmowsko, a ja odruchowo spojrzałam na swoje odzienie. Całe szczęście to była tylko przenośnia aby mi dopiec, a ja wciąż miałam na sobie białą suknię. - Nie masz pieniędzy, telefonu, dokumentów i innych rzeczy potrzebnych do przetrwania.
   - Nie jesteśmy na bezludnej wyspie - machnęłam ręką, ale mimo to jego argumenty mnie przekonały. - Mówiłam już, że cię nienawidzę? - spytałam unosząc brwi.
     - Jak na razie raz - uśmiechnął się pod nosem.
    Wyszliśmy po schodach z samolotu i skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
    Mogłam być dumna z siebie, że nie wywróciłam się o sukienkę i nie upadłam twarzą do ziemi. To największy wyczyn w całym moim nędznym życiu.
   Dumnie przeszliśmy przez całe lotnisko aż do postoju taksówek. Weszliśmy do jednego ze stojących tam aut nawet nie pytając się o zgodę kierowcy. Zajęliśmy honorowe tylne miejsca (choć wolałabym żeby jednak patafian poszedł do przodu) i podałam taksówkarzowi dokładną nazwę hotelu, której nawet nie umiałam wymówić.
    - Długo tam się jedzie? - spytałam spoglądając kątem oka na kierującego mężczyznę, ale ten tylko wzruszył ramionami. Spojrzałam znacząco na szatyna.
    - Długo będziemy jechać? - zwrócił się do kierowcy.
    - To godzinę stąd - odpowiedział jak na uprzejmego człowieka przystało, a mnie to konkretnie zirytowało.
    - Serio? - spytałam z sarkazmem. - Jego też kobieta zostawiła przed ołtarzem?
    - Nie - Zayn wzruszył ramionami. - Po prostu cię nie lubi - odparł beztrosko, a w tle usłyszałam tylko głośny rechot taksówkarza.
    - Zaraz okaże się jak bardzo cię nie lubię, gdy wypchnę cię z tego samochodu, patafianie -warknęłam.
    Mężczyźni w tym samochodzie od tamtej chwili siedzieli cicho, jakby w ogóle zniknęli, za to moje myśli prowadziły ze sobą dosyć poważne dialogi. A mówią, że kobiety to najbardziej rozgadane istoty we wszechświecie... Chyba nie słyszeli kobiecych myśli! Wariaci.
 ***
    Droga była krótsza niż się tego spodziewałam, ale może dlatego, że już kiedyś nią jechałam razem z Andrew. Po raz kolejny mogłam zobaczyć wszystkie przepiękne widoki. Czyste jak polska wódka morze, słońce grzejące nad nami, cudowne domki, które najlepiej chciałabym mieć na wyłączność... To wszystko miałam do dyspozycji przez jeden pełny miesiąc. I nikt - nawet Zayn - nie mógł popsuć mi tych zasłużonych wakacji.
   - Spójrz - pokazałam palcem na przepiękną, piaszczystą plażę. - Tam wydarzyła się jedna z najpiękniejszych chwil - wyjaśniłam, ale mulat spojrzał na mnie dziwnie, całkiem jakby nie rozumiał.     - Byłam tam rok temu z moim narzeczonym - westchnęłam. - Było romantycznie... Przyniósł wino i świece... W końcu, gdy napięcie sięgało zenitu - ukląkł przede mną, spytał się o tą najważniejszą rzecz i... - zacięłam się i popatrzyłam z utęsknieniem na tamto miejsce.
    - I? - spytał ciekawy.
    - I zadzwoniła moja matka - mruknęłam prędko odchodząc wzrokiem od pięknego zakątku. - Powiedziała, że jeśli się nie zgodzę będę miała z nią do czynienia.
     - Powiedziałaś "tak"? - zadarł brwi.
     Tego patafiana serio interesowała moja historia. Chyba lubił słuchać o nieszczęściu innych...
     - A miałam inne wyjście? Moja mama to najgorsza kobieta na świecie, niczego nie można się po niej spodziewać. Pewnie gorzko bym pożałowała.
      - Dziwne masz życie - stwierdził zamyślony. - Mnie mama kocha.
     Skrzywiłam się na jego głupie wnioski. Kim on był żeby tak twierdzić?! Ten człowiek nie miał żadnych ograniczeń, a o współczuciu nie wspominając!
      - Co? - zatkało mnie. - Mnie też kocha... tylko może tego nie ukazuje - usprawiedliwiłam się, choć wiedziałam, że okłamywałam samą siebie.
      W sumie to nawet nie musiałam zbytnio tłumaczyć mojej matki, jej głupich wyborów i kierowania moim życiem, bo Zayn zaczął gadać bez chwili wytchnienia. Może był gejem? Geje mają w zwyczaju dużo mówić. Zastanawiające...
      - Pamiętam, gdy w wakacje byliśmy nad morzem. Była tam taka ciepła woda, codziennie się kąpaliśmy... - westchnął.
        - A teraz już nie? - zaśmiałam się, a taksówkarz razem ze mną.
        - Co?
      - Teraz już się nie kąpiesz? - spytałam ponownie. - Rozumiem - wyrosłeś - zachichotałam, a na twarzy szatyna pojawił się nieprzyjemny grymas.
     - Ale teraz będziesz miał okazję - swoich kilka słów, które jeszcze bardziej zażenowały chłopaka dołożył kierowca. Ludzie w tym kraju byli cudowni! - Jesteśmy na miejscu - puścił do mnie oczko.
     - Płać - poleciłam mu, ale ten mi się sprzeciwił.
     - Może ty byś za cokolwiek zapłaciła? - zrobił minę jak nadąsana dziewczynka.
     Ej, przecież to nie ja go tutaj ciągnęłam! Mógł nie jechać, poradziłabym sobie.
    - Przypomnij sobie, patafianie, co wydarzyło się kilka godzin temu... Może coś ci świta? To był mój ślub, debilu! Nie mam nic ze sobą.
    - Nie mam zamiaru płacić człowiekowi, który śmiał się ze mnie prosto w moją sławną twarz! - zaprotestował.
     To co wyprawiał było gorsze od focha najbardziej obrażalskiej dziewczyny na świecie! Nawet nie idzie tego ująć w słowa.
     - Chcesz się bić? - zdenerwowany taksówkarz wyszedł z samochodu.
     - Chodź na solo ty fasolo! - Zayn nie dawał za wygraną.
     Że niby on chciał się bić? Taki chuderlaczek? Kpina.
  - Hej, hej! - uspokoiłam ich. Napinające się mięśnie mężczyzn nagle pokurczyły się jak za dotknięciem magicznej różdżki. - Spokojnie, macho - zwróciłam się do Zayna. - Daj te kolorowe banknoty i ulatniamy się - rozkazałam, a ten posłusznie wykonał moje polecenie. - Grzeczny chłopiec... A teraz przeproś pana.
    - Przepraszam - mruknął i wyciągnął rękę w kierunku kierowcy.
    - Ja też - uśmiechnął się. - Zachowałem się jak głupek - wyjaśnił.
    - Bardzo głupi głupek!
    - Ej! - warknął mężczyzna i już miał coś zrobić szatynowi, ale w porę ich od siebie odciągnęłam.
   Udaliśmy się w stronę dużego, pięknego budynku wyglądem przypominającego turban. A może tylko dla mnie tak dziwnie wyglądał?
   Drzwi rozsunęły się przed nami i bez problemu weszliśmy do holu, w którym na szczęście było zimniej niż na dworze, gdzie temperatura sięgała niewyobrażalnych liczb.
   Za ladą recepcji hotelu siedziała uśmiechnięta brunetka uprzejmie witająca kolejnych gości.
   - Dzień dobry - przywitałam ją z uśmiechem, na co odpowiedziała mi tym samym. - Rezerwacja na nazwisko Henley.
   - Co za śmieszne nazwisko - zaśmiał się Zayn.
   Recepcjonista spojrzała na nas jak na wariatów i przez chwilę miałam wrażenie, że nas rozpozna.
   Ale zaraz, zaraz... Czy ten kretyn śmiał się z nazwiska, które miałam przyjąć?!
   - Och, kochanie... Dlaczego śmiejesz się z własnego nazwiska? - spytałam oplatając go ręką w talii.    - Skarbie, ja również się tak nazywam - uśmiechnęłam się do niego troskliwie tak jak zawsze robią to "idealne żony" - nigdy nie chciałam taką być. - Przepraszamy panią bardzo, ale dopiero co się pobraliśmy i jeszcze nie jesteśmy przyzwyczajeni - uśmiechnęłam się.
   - Zauważyłam - mruknęła spoglądając na mój ubiór.
 Kurczę, ta suknia była tak wygodna, że czasem zapominałam, że ją mam!
   - Zay... to znaczy Andrew wyjmij dowód - poprosiłam go najmilszym tonem jaki zdołałam z siebie wykrzesać.
   - Jaki dowód, wariatko?! - warknął cicho.
   - Ten który ukradłeś z mojego pokoju hotelowego - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
  Chłopak niechętnie wyjął z walizki dowód podając go recepcjonistce, ta przyjrzała się dokładnie zdjęciu i wbiła w nas podejrzliwy wzrok.
   - Przefarbował pan włosy? - spytała mrużąc oczy.
   - Co?! Nie! - zaprzeczył od razu.
   - Och, przepraszam, pofarbowałam ci je kiedy spałeś - powiedziałam. - Stwierdziłam, że ładniej ci w ciemniejszych - kłamanie co raz bardziej mi się podobało. Wczuwałam się tak bardzo, że w pewnym momencie stwierdziłam, że powinnam być aktorką, a nie piosenkarką.
   Obydwoje zmierzyli mnie zaskoczonym wzrokiem i modliłam się w duchu żeby nic się nie wydało, ale chwilę później brunetka spojrzała na mnie z uśmiechem.
   - Dokładnie to samo zrobiłam mojemu mężowi! - zaśmiała się. - Trzydzieści lat chłop ma, a już siwe włosy po bokach! Strasznie to wygląda, więc musiałam coś zrobić! - dziewczyna podała nam klucz do pokoju i życzyła miłego pobytu, a ja z uśmiechem pobiegłam po schodach pod odpowiednie drzwi.
   - Jestem geniuszem! - krzyknęłam na cały hotel.
   - Chyba w poprzednim życiu - mruknął Zen targając za sobą potężną walizę.
   Chłopak zatrzymał się pod drzwiami aby otworzyć je plastikową plakietką. Wrota pomieszczenia otworzyły się przed nami i ze szczerym sercem mogłam przyznać, że ten apartament był o pięć rajów piękniejszy od poprzedniego również wynajmowanego w tym hotelu.
   Oślepił mnie lekko blask białych ścian bijących ze środka. Wszystkie ściany były śnieżnobiałe z kilkoma obrazami. Gdy zagłębiłam się w apartament zobaczyłam piękny salon, na którego środka stała ogromna sofa z dość sporych rozmiarów telewizorem.
  Otworzyłam drzwi kolejnego pomieszczenia, a moim oczom ukazało się wielkie, białe łóżko, na które od razu się rzuciłam.
   - Och, życie, proszę powiedz dlaczego nie można wziąć ślubu z łóżkiem? - westchnęłam.
   - Bo ono nie wyżywi twojego wielkiego dupska - mruknął przyglądając mi się z politowaniem.
   - Ty! - wstałam i wystawiłam palec w jego stronę. - Jesteś zwykłym patafianem! - warknęłam. - Ale nie zamierzam się z tobą kłócić, bo jestem głodna, a przecież moje wielkie dupsko nie może być niedożywione!
   Wyszłam z pokoju, w którym został Zayn aby zwiedzić resztę. Prędko obejrzałam łazienkę, która była naprawdę śliczna. Była cała w kafelkach o kolorze pudrowego różu. Nie mogłam powiedzieć, że mi to nie odpowiadało, ale Zaynowi?
   Nie miałam zbytnio czasu żeby zagłębiać się w szczegóły łazienki, ważniejsza w tamtym momencie była dla mnie kuchnia i jej wyposażenie.
   - Pudrowy róż, serio?! - usłyszałam warkot patafiana.
  Nie odpowiedziałam na jego skargi, gdyż w tym samym momencie zobaczyłam coś znacznie piękniejszego.
   - Chodź tu szybko! Mają darmowe orzeszki!
   - One nie są darmowe, głupia. Kosztują fortunę.
   - Przepraszam mówiłeś coś? - spytałam z pełną buzią. - Coś o tym, że to niebiańskie jedzenie kosztuje masę forsy?
    - Dokładnie tak - przytaknął.
   - Mam przez to rozumieć, że nie masz na koncie jeszcze żadnego miliona? - zakpiłam.
   - Oczywiście, że mam - powiedział prędko.
   - Więc idziemy na zakupy - powiedziałam z uśmiechem.
   Ha i tu go miałam! Po raz kolejny Perrie Henley Edwards wygrała!

***
   - Ten sklep wygląda na całkiem fajny - stwierdziłam zaglądając na wystawę.
   Widziałam tam super sukienkę, którą po prostu musiałam mieć! Nie mogłam znosić tego, gdy ludzie patrzeli się na mnie nie przez to, że jestem sławna i mnie znają, ale przez to, że chodziłam po mieście w sukni ślubnej. Kurczę! Człowiek trochę się wystoi i wytykają go na ulicy. Gdzie ta sprawiedliwość?
   - Fajny znaczy drogi? - spytał niechętnie.
    - To się łączy - zaśmiałam się. - No chodź, Zan - powiedziałam słodkim głosem.
   I czy moja miła postawa wobec niego miała jakiś swój cel? Może to, że wciąż byłam bez grosza przy duszy, kart kredytowych, telefonu i ciuchów? Coś w tym jest... A było się słuchać mamy, gdy mówiła, że bez męża będę biedna. Ach!
   - Już nie patafianie? - spytał zadzierając brwi do góry.
   - Ja tak kiedyś mówiłam?
    - Zdarzyło ci się kilka razy - burknął
   - Nie przypominam sobie... - wyszczerzyłam się i otworzyłam drzwi od sklepu. - Patafianie - dodałam pod nosem.
    - Coś mówiłaś?
    - Pantalony - powiedziałam prędko. - Powiedziałam pantalony, bo... - zabrakło mi jakiegokolwiek pomysłu żeby jakoś wybrnąć. - Bo bardzo chciałabym takie mieć.
   Chwyciłam pierwszą lepszą sukienkę, którą akurat okazała się ta z wystawy i uciekłam do przebieralni aby uniknąć jego czujnego wzroku. Przebrałam się w nią prędko i uśmiechnęłam się zerkając w lustro. Była naprawdę piękna, ale wciąż uważałam, że suknia ślubna pasowała do mnie o wiele bardziej. Zdecydowanie powinnam ją jeszcze kiedyś założyć.
   Wyszłam z przebieralni i ob kręciłam się wokół własnej osi idealnie ukazując wszystkie atuty moje oraz sukienki Zaynowi. Lecz ten tylko spojrzał na mnie obojętnie i westchnął.
     -  No powiedz, że jestem piękna - poprosiłam słodko. - Wiem, że chcesz mi to wyznać, ale się wstydzisz - puściłam mu oczko.
    - Tsa - mruknął. - Chciałabyś to usłyszeć od boskiego Zayna Malika - uśmiechnął się zawadiacko.
    - Jeśli nie chcesz to nie - warknęłam. - Nie będę zła - założyłam ręce na piersi.
     - Jesteś zła?
      - Tak, jestem! - krzyknęłam. - Jak mam nie być zła?! -warknęłam.
      - Dlatego nie mam dziewczyny - mruknął pod nosem.
     - A może dlatego, że wolisz chłopców? - wbiłam w niego swoje rozbawione spojrzenie. Jego twarz zrobiła się czerwona jak jeden z najdorodniejszych pomidorów.
      - Nie jestem gejem! - wypierał się, ale ja i tak wiedziałam swoje.
      - To powiedz, że jestem piękna!
      - Nie będę kłamać - uparł się.
   - Gej - powiedziałam pod nosem, ale wydawało się, że to usłyszał, gdyż mruknął kilka niewyraźnych przekleństw. Obejrzałam się na niego i zobaczyłam tylko iskierki w oczach i szelmowski uśmieszek.
    Spojrzałam wokół siebie sprawdzając jakie rzeczy jeszcze wybrać i zobaczyłam idealną białą bieliznę. Byłam pewna, że będę wyglądać w niej jak blada Beyonce i tak było. Już po chwili, gdy przymierzyłam ją i przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze wiedziałam, że wyglądam w niej jak aniołek Victoria's Secret.
    - Zayn, podasz mi taką ładną różową bluzeczkę z wieszaka? - spytałam wciąż patrząc w lustro. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi ze strony chłopaka. - Patafianie kochany, podasz mi ją? - wciąż zero reakcji.
   Odsunęłam szybko zasłonę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Twarz zapiekła mnie ze złości i nagle zrobiłam się tak wściekła, że myślałam, że zaraz wysadzę cały budynek. A do tego nigdzie nie było mojej sukni ślubnej. Ukradł ją!
     Zniszczymy go - moje myśli były równie wściekłe jak ja. - Zginie.
   Stałam w przebieralni myśląc nad realnym rozwiązaniem. Byłam w sklepowej bieliźnie, bez żadnych ubrań (gdyż moja jedyna sukienka została ukradziona przez Zayna) i bez pieniędzy. Jedyne co mi wtedy przychodziło do głowy to...
     Rzuciłam się do drzwi i wybiegłam w miasto. W samej bieliźnie i bez worka na głowie.
    Ekspedientka wybiegła ze sklepu, ale nie udało jej się mnie złapać. Ach, miałam jeszcze ten wiatr we włosach i prędkość pędziwiatra.
    Dysząc biegłam przez miasto na samych majtkach i staniku. Słysząc chichoty ludzi za sobą policzki piekły mnie coraz bardziej, a moja nienawiść do Malika rosła w sile aż musiałam wybuchnąć.
     Gdy wparowałam do pokoju, prawie wyrwałabym drzwi z zawiasów.
    - Ty skurwielu! - syknęłam.
    - Mi też cię miło widzieć, Perrie.
___________________________
rozdział nie był sprawdzany....................o

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon by Devon