piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 3 - "Matka leci do Grecji!"

Leżał na łóżku paląc papierosa. Zaraz, zaraz... Czy on chciał puścić nas z dymem razem z tym hotelem?!
Podeszłam do niego i natychmiast wyrwałam mu niedopalonego papierosa z rąk. Spojrzał na mnie jakbym co najmniej zabiła mu matkę. 
- To jest mój miesiąc miodowy i przebywasz tu na moich warunkach - oświadczyłam groźnym tonem. - W tym apartamencie nikt nie będzie palił papierosów - warknęłam i wzięłam papierosa do ust. Zaciągnęłam się, nachyliłam się lekko nad nim i wypuściłam dym prosto w jego twarz - oprócz mnie. 
Rozejrzałam się po pomieszczeniu kilka razy aż spotkałam jego czekoladowy, pozornie niewinny wzrok, który chwilę później oplatał moje ciało od góry do dołu robiąc sobie przystanki w najlepszych miejscach. 
Spojrzałam na niego poważnie i podniosłam jego podbródek ku górze aby mieć pewność, że patrzy mi w oczy, a nie jeździ po różnych zakamarkach mojej figury. Nie mógł się tam zapuszczać, tam było bardzo niebezpiecznie. 
- I jeśli myślisz, że ujdzie ci to na sucho... - użyłam swojego władczego, pociągającego tonu - grubo się mylisz. Zemszczę się. 
Wyrzuciłam peta przez okno nie myśląc o tym, że mógłby wpaść do okna lokatorów obok, podpalić firanki i wszyscy by zginęli. 
- A teraz złaź z łóżka! - wrzasnęłam. 
Szatyn z lekkim zawahaniem opuścił wielkie, miękkie łóżko i usiadł na fotelu obok. Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- W takim razie będę spał na kanapie - mruknął zakładając ręce na klatce piersiowej.
Był obrażony? Nie miał o co. To on zaczął, ale nie on musiał biegać po mieście półnago.
Wstałam i sięgnęłam po czarną walizę, która stała naprzeciw łóżka. Otworzyłam ją i zaczęłam przeszukiwać w odnalezieniu czegoś co mogłabym użyć.
- Przepraszam bardzo, laleczko, ale co ty robisz? - spytał wwiercając we mnie zdziwiony wzrok.
Nie odpowiedziałam. Milczenie było poniekąd karą dla niego. Ale to tylko malutki odłamek.
- Dowiem się w końcu czego, do kurwy jasnej, szukasz? - warknął.
- Ubrań - powiedziałam bez skrępowania. - Nie będę chodzić tak - wskazałam na mój "strój".
- Mnie się podoba - mruknął i wyczułam na swoich plecach jego łobuzerski uśmiech.
- Sory, ale nie mam ochoty robić striptizu dla ubogich - posłałam mu swój rozbawiony wzrok.
Wyciągnęłam z walizki czarne dżinsy i dosyć dużą, dresową bluzę z napisem, którego nie rozumiałam, gdyż był w jakimś dziwnym, nieznanym mi języku. Wbiłam się w spodnie i z przerażeniem spojrzałam na swoje nogi.
- Leżą na mnie idealnie - pisnęłam rozgoryczona.
Kolejny raz przeskanowałam swoje uda i łzy wezbrały się w moich oczach.
- Albo ty jesteś taki chudy, albo ja... - wielka gula stanęła mi w gardle i nie zdołałam wydobyć z siebie ani słowa więcej.
Nie chciałam tego wiedzieć. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że naprawdę mogę być... większa.
- To przez to grube dupsko - odparł bez zawahania.
Chyba zobaczył smutek w mych oczach, mruknął coś niewyraźnego pod nosem i odezwał się imitując śmiech.
- Żartuje, to ja mam strasznie chude nogi - uśmiechnął się słodko.
O co to to nie, mnie na ten uśmiech nie nabierzesz, Malik.
Gdy już byłam pewna, że moja pupa jednak świetnie wygląda w tych dżinsach włożyłam na siebie o dużo za dużą bluzę.
- Jak wyglądam? - spytałam się chłopaka, który chwilowo oderwał się od swojej pasjonującego zajęcia jakim było grzebanie sobie w kieszeniach i spojrzał na mnie. Gdy tylko mi się przypatrzył wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Coś nie tak?
- Nie nic - powiedział powstrzymując śmiech. - Tylko to, że masz na sobie bluzę z napisem "Lubię cipki" - ponownie usłyszałam jego głośny rechot.
Nie mogłam pohamować wielkiego rumieńca, który wkradł się na moją twarz. Musiałam wyglądać strasznie głupio.
- Mam na co dzień trzy zwariowane idiotki to chyba oznacza, że muszę lubić te głupie cipy - zaśmiałam się cicho, a rumieniec wciąż nie schodził z mojej twarzy. 
- Czyli jeśli ja jestem w boysbandzie to oznacza, że lubię...
- Dokładnie tak - odparłam bez zawahania. - Oczywiście w taki przyjacielski sposób - wytłumaczyłam szybko. - Chyba lubisz tych kutasów?
- Lubie każdego z tych kutasów - odparł śmiejąc się.
Na pewno jest gejem - podpowiedział mój mózg i chyba się z nim zgadzałam.
***
Wygodnie ułożyłam się na hotelowym łóżku z uśmiechem przyglądając się jak Zayn kręci się na twardej kanapie. Miał to na co zasłużył. Od początku powinien wiedzieć, że z Perdzią się nie zadziera inaczej jest się przegranym na starcie.
Już miałam zasypiać, ale głupie myśli przypomniały mi o swoim istnieniu. Akurat nocą zachciało im się rozmawiać. No kurczę, czy one nie miały lepszych momentów? Na przykład kilka lat temu na sprawdzianie z matematyki? Wtedy siedziały cicho mamrocząc pod nosem ciche "tego nas nie uczyłaś Pezz".
To niesamowite, że już w pierwszym dniu stałaś się złodziejką i zawodową sprinterką! - pisnęła jedna z tych najgłupszych myśli, która czasem przypominała mi malutką Leigh. Minął dopiero dzień, a ja już tak bardzo tęskniłam za moimi przyjaciółkami. Od dłuższego czasu nie rozstawaliśmy się ani na chwilę, a miałam nie widzieć ich jeszcze dłużej.
Nagle zachciało mi się siku. Prędko wyskoczyłam z łóżka i pognałam do toalety przewracając się o walizkę Zayna.
Czy ta wielka waliza zawsze musiała być pod moimi nogami?
Załatwiałam swoją potrzebę jeszcze raz dobrze przyglądając się łazience.
Była tam ogromna wanna, mały zlew z dosyć szerokim lustrem, półeczki na kosmetyki i pralka.
- Żebym chociaż umiała się nią posługiwać...
No właśnie! Nie umiem się nią posługiwać i to nawet lepiej... Czas zemsty właśnie nadszedł.
Prędko podreptałam w stronę czarnego obiektu mieszczącego się koło kanapy i nie wiem jak to mogło się stać, ale nie zauważyłam go i po raz kolejny się o niego wywaliłam.
Mruknęłam pod nosem kilka przekleństw... i jak się okazało o kilka za dużo...
Zayn zaczął się wiercić na sofie i mamrotać coś pod nosem.
- Co się dzieje?
Spanikowałam. Z bezradności zaczęłam nucić powszechnie znaną piosenkę we własnej aranżacji.
- Aaa kotki dwa, jeden sika drugi sra... - palnęłam.
- Ale ja nie chce ich podglądać - powiedział nieświadomie.
Biedaczek wciąż przebywał w śnie.
- Aaa, jeśli nie zaśniesz mama kotków będzie zła - wydukałam.
- Dobrze, mamo, jestem grzeczny.
Chłopak zmrużył oczy i ponownie zasnął, mogłam odetchnąć z ulgą, jednak nie za głośno, bo mógłby znów się zbudzić.
Otworzyłam po cichu walizkę, wyjęłam z niej wszystkie ciuchy i pognałam do łazienki. Włożyłam wszystkie ciuchy do pralki wraz z seksowną różową koszulką. Wsypałam proszek do prania i prawdopodobnie płyn do płukania i poprzyciskałam różne, kolorowe guziczki. Po chwili pralka zaczęła swoją pracę, a ja przyglądałam się temu z uśmiechem na ustach.
Po chwili postanowiłam wreszcie się położyć.
Usnęłam przy cudownym dźwięku pralki.
***
- Co do kurwy?! - usłyszałam czyjeś wrzaski.
- Andrew, nie wydzieraj się z rana - mruknęłam zakrywając się kołdrą.
- Żaden Adrew! - krzyknął głośniej. - Co zrobiłaś z moimi rzeczami?!
Poczułam jak jakaś niezidentyfikowana ciecz kapie na moją twarz.
Otworzyłam oczy i wiedziałam, że popełniłam błąd robiąc to , gdyż nade mną zobaczyłam rozwścieczonego Zayna trzymającego w górze różowe slipki, które wydaje mi się, że poprzedniego dnia były jeszcze czarne.
- Wyprałam. - Posłałam mu uśmiech. - A przy okazji zemściłam się.
- Ty suko - warknął.
- Nawzajem, patafianie. Co zrobiłeś mi na śniadanie? - spytałam słodkim głosem.
- To chyba jakaś parodia - zaśmiał się gorzko.
- Nie zrobiłeś śniadania? Andrew zawsze mi robił - powiedziałam ze zdziwieniem.
- Tutaj nikt nie będzie robił ci śniadania, lala - mruknął rozstrojony.
- Bo? - Brnęłam w zaparte.
Chciałam dostać na tacy śniadanie! Za wszelką cenę!
- Bo...
- Bo śniadanie mamy na parterze! - Informacja wjechała niczym pociąg do mojego mózgu. - Dzięki, że mi przypomniałeś.
- Wolałbym żebyś zdechła z głodu - mruknął pod nosem, myśląc, że zapewne nie usłyszę.
- Co?
- Mówiłem, że wolałbym żebyś zdechła z głodu. - Uśmiechnął się fałszywie.
- Dobrze słyszałam co mówiłeś - warknęłam.
- To po co się pytasz?
- Chciałam żebyś zmienił zdanie. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - To co? Idziemy Adrew? - spytałam, ale zdałam sobie sprawę, że mój rozmówca nie ma tak na imię. - To znaczy Zac...
- Zayn - poprawił mnie.
- Całkiem wypadło mi z głowy.
- Nic się nie stało, Patricia - mruknął. - Nie, zaraz... Pauline? Penelope?
- Perrie - warknęłam, a ten tylko puścił mi oczko.
- Obojętnie, jeden pies...
- Nie obrażaj psów! - uniosłam się. - Musimy iść w tej chwili na śniadanie! Inaczej mój brzuch wybuchnie jak wulkan i cię zjem.
- Nie mam w czym pójść, wszystkie moje rzeczy są różowe - wymamrotał niewyraźnie.
- I tak czy tak wychodzimy. Jak nie na śniadanie to na zakupy - pisnęłam entuzjastycznie.
Szatyn tylko spojrzał na mnie z politowaniem.
- A teraz ruszaj swoje cztery litery i idziemy na zakuping! - wykrzyknęłam.
***
- Te spodnie będą idealnie opinać twoją gejowską pupcię - powiedziałam oglądając kolejne dżinsy.
- Za to na ciebie byłyby za małe. - Uśmiechnął się.
Jak na damę przystało zignorowałam jego niegrzeczną uwagę.
- Czerwona czy czarna czy biała? - Wskazałam na trzy sukienki.
- Czarna - powiedział obojętnie.
- Więc wezmę czerwoną i białą.
Chłopak tylko skrzywił się i wszedł do przebieralni.
- Hej koleżko, daj mi swój portfel i najlepiej telefon, nie chcę żebyś wywinął jakiegoś numeru, a później go żałował.
- Niczego nie przymierzasz?
- Żartujesz sobie? Przez ciebie już nigdy nie wejdę do przebieralni - mruknęłam. - Wezmę tylko te rzeczy, które są w moim rozmiarze, ale będzie ich naprawdę sporo, Zaynie Maliku. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - A teraz portfelik i telefonik.
Chłopak posłusznie oddał mi swoje rzeczy, zdziwiłam się, że aż to poszło.
Wybrałam kilkanaście par spodni w moim rozmiarze, koszulki, bluzki, dwie pary bikini, buty, spó oraz bieliznę i sukienki i nie przymierzając ich poszłam od razu do kasy, gdzie kasjerka zbadała mnie dziwnym wzrokiem.
- Mam traumę - odezwałam się. - Nie lubię ciasnych pomieszczeń - powiedziałam prawie szeptem, a kobieta tylko miło się uśmiechnęła i wróciła do przeglądania jakichś błyskotek.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mogła mnie nie zrozumieć. Po jakim języku mówili w tym kraju? Nigdy nie musiałam niczego załatwiać, wszystko miałam na wyciągnięcie ręki.
Wyszłam ze sklepu obładowana torbami. Stwierdziłam, że w takich momentach przydałby się taki Andrew, który był posłuszny jak piesek albo Zayn, co prawda mniej posłuszny, ale wciąż to facet. A od czego są faceci? Oczywiście, że od dźwigania ciężkich toreb.
j
Moim planem było upokorzyć tego patafiana przy innych, tak jak on zrobił to ze mną. Chciał wojny? Ależ proszę bardzo, tylko od początku powinien wiedzieć, że z Perdzią się nie zadziera. O nie, nie. Mój kochaniutki już nigdy nie zazna spokoju.
Wystarczy wiedzieć o nim kilka rzeczy... że jest sławny, że nie zna drogi do hotelu, że nie ma przy sobie pieniędzy ani telefonu. To wystarczy. Tak niewiele ani można zdziałać tak wielkie rzeczy!
Spostrzegłam grupkę dziewczyn stojących przede mną.
Z dumą podeszłam do nich, a gdy się odwróciłam i spojrzałam za siebie zauważyłam rozzłoszczonego, idącego w moją stronę szatyna.
- Spójrzcie! Tam jest Zayn Malik! - krzyknęłam, a dziewczyny zareagowały piskiem.
Jednak nie wszytko poszło tak jak tego chciałam...
- To Perrie! - wrzasnęła jedna z nich. - Przyjechała tutaj na swój miesiąc miodowy! - zawyła.
Poczułam na sobie masę dziewczęcych spojrzeń.
Przełknęłam gulę w gardle i...
- Oho, komuś tu nie wyszło - powiedział głos, który najmniej chciałam w tamtym momencie usłyszeć.
- Spieprzaj stąd, złamasie - warknęła blondynka o jasnoniebieskich oczach, takich jak moje. Nie wyglądała na niegrzeczną dziewczynkę.
Poczułam dumę, nasze fanki były najlepszymi dziewczynami na całej kuli ziemskiej. Najcwańsze, najodważniejsze, najmądrzejsze i najpiękniejsze. Nie raz się zdziwiłam.
- Słyszałeś ją? - zaśmiałam się. - Giniesz, skarbie.
- Że niby dziewczyny mają mnie pokonać? - prychnął.
- Chyba was obraził - szepnęłam, a one wręcz wyrywały się żeby coś mu zrobić.
- Dobra idę - odpuścił wreszcie. - Tylko daj mi mój portfel, pójdę kupić sobie cokolwiek - odparł zrezygnowany.
- Dobrze, przecież nie będę się szwendać z łachudrą i na dodatek ubraną jak wieśniak - zaśmiałam się, a fanki mi zawtórowały. - To kto chcę zdjęcie i autograf? - spytałam zadzierając rękawy za dużej bluzy.
- Ja! - odkrzyknęły.
***
- Dziś był piękny dzień - westchnęłam.
Z wycieńczeniem, ale uśmiechem na ustach opadłam na łóżko, które oczarowało mnie swoją wygodą.
- Dla kogo dobry dla tego dobry - mruknął Zayn rzucając na podłogę torby z ubraniami z wielkim hukiem.
- Mógłbyś trochę uważać - warknęłam. - Tam są bardzo cenne rzeczy.
- Tam są bardzo ważne rzeczy, bla, bla, bla - przedrzeźniał mnie. - Zamknij się w końcu - burknął.
- Miliony ludzi marzy żeby usłyszeć mój głos na żywo, a ty tego nie doceniasz! - pisnęłam. - Jesteś okrutny, wiesz?!
- Lepiej stul tą swoją piękną, niewyparzoną mordkę i zrób coś pożytecznego.
- Może pranie? - Uśmiechnęłam się pod nosem.
O taaaaak, to było coś co wychodziło mi najlepiej. Ja o tym wiedziałam i on...
- Wszystko tylko nie pranie, błagam - wyjęczał. - Nie rób mi tego po raz kolejny, ty zła kobieto. Nie mogę stracić moich idealnych dżinsów i tej czerwonej koszuli.
- No wiesz co! Ja tu się wczuwam w perfekcyjną panią domu, a ty tak po prostu nie dajesz mi się spełniać - fuknęłam. - Nigdy nawet nie robiłam prania - załkałam.
- I niech to się nie zmienia - mruknął pod nosem.
Skrzywiłam się.
Czy on uważał, że nie nadaję się na typową żonę i matkę? I mówił mi to tak prosto w oczy? Po tym co razem przeszliśmy...
No i co z tego, że nic razem nie przeszliśmy! Sam fakt, że o tym pomyślał jest przykry.
Już miałam dowalić Zaynowi jakąś ripostą, której nie wstydziłaby się sama królowa Elżbieta, ale w tym samym czasie po mieszkaniu zaczęła rozbrzmiewać irytująca melodyjka, która nie była piosenką Little Mix.
- Halo? - odezwał się przykładając do ucha telefon wielkości wszystkich telefonów moich przyjaciółek razem wziętych.
Czy to oznaczało, że jesteśmy biedne?
- Co?! Mów spokojniej - uciszył swojego rozmówcę. - To Niall - powiedział do mnie.
- Kto to jest Niall?
- Członek najlepszego zespołu na świecie - odparł dumny.
- Ale nie przypominam sobie żeby był w Little Mix.
Roześmiałam się, gdyż mina Zayna wyrażała więcej niż tysiąc słów.
Znów udało mi się go zgasić jak papierosa, którego palił tego samego dnia. Zastanawiało mnie ile jeszcze porażek jest w stanie znieść... Pięć, dziesięć... a może chce żeby całe jego życie było porażką? Jestem w stanie mu to zagwarantować, wystarczy jedno słowo...
- I jakaś Jade - mruknął tępo wgapiając się w ścianę przed sobą.
Takie są skutki przegranej. Otępienie, zbyt częste oddawanie moczu i wiele, wiele innych.
- Ją kojarzę - powiedziałam. - Daj ten telefon. - Wyrwałam szatynowi urządzenie z ręki.
- Jade, to ty?
- Perrie, jak się cieszę, że cie słyszę! - krzyknęła tak, że odruchowo odsunęłam słuchawkę od ucha. - Jest problem! Nie wiem jak ona w ogóle wpadła na taki głupi pomysł! Przecież to nienormalne! Chore! Po prostu to jakieś wariactwo! - mówiła szybko i niezrozumiale.
Nie rozumiałam o co może chodzić. Zawsze bełkotała, gdy była przestraszona albo bardzo się śpieszyła.
- Skarbie, uspokój się i do rzeczy - poleciłam jej.
Usłyszałam tylko jak przełyka ślinę i przygotowuje się do wypowiedzi mrucząc coś pod nosem.
- Twoja matka leci do Grecji!
_____________________________________________
Ech, no i jakby to tu wyjaśnić...
Jest blog, jest historia, jest momentami śmiesznie, ale wydaje mi się, że na razie nie jestem w stanie prowadzić tego ff... Nie żebym miała jakiegoś życiowego doła, ale nie mam chęci do jego kontynuowania.
Fabuła strasznie mi się podoba i na pewno kiedyś wrócę do tego opowiadania, ale jak na razie tyle jestem w stanie napisać.
A no i przyczyniło się też do tego małe zainteresowanie Honeymoon. Znacznie większą liczbę wyświetleń i obserwatorów miałam na Cripple.
Na razie robię sobie przerwę tak jak 1D, a potem wrócę w wielkim stylu mam nadzieję:)
Do zobaczenia.

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 2 - "Chodź na solo ty fasolo!"

     - Wstawaj, już wylądowaliśmy - zbudziło mnie uporczywe szturchanie.
    Przetarłam oczy i spojrzałam dookoła. Byliśmy w samolocie całkiem sami, wszyscy ludzie już wyszli. Pustki... Tylko żałosna twarz Zayna towarzyszyła tym widokom.
    - Jesteś świadoma, że strasznie chrapiesz? - spytał spoglądając na mnie jak na ufoludka, to pewnie przez mój wygląd, który pewnie powalał... na twarz.
    - Co?! Wcale nie chrapię! - wrzasnęłam.
    - Właśnie, że tak - upierał się. - I na dodatek beknęłaś przez sen - jęknął z odrazą.
    - Przestań tak kłamać! - ze złości wstałam i skierowałam się do wyjścia, potykając się o jego wielką walizę. - Nienawidzę cię! Nie zbliżaj się do mnie - warknęłam, gdy ten szedł za mną krok w krok z nieznikającym z twarzy uśmiechem.
    - Ależ Pezz, przecież i tak nie masz nic ze sobą. Jesteś całkiem naga - uśmiechnął się szelmowsko, a ja odruchowo spojrzałam na swoje odzienie. Całe szczęście to była tylko przenośnia aby mi dopiec, a ja wciąż miałam na sobie białą suknię. - Nie masz pieniędzy, telefonu, dokumentów i innych rzeczy potrzebnych do przetrwania.
   - Nie jesteśmy na bezludnej wyspie - machnęłam ręką, ale mimo to jego argumenty mnie przekonały. - Mówiłam już, że cię nienawidzę? - spytałam unosząc brwi.
     - Jak na razie raz - uśmiechnął się pod nosem.
    Wyszliśmy po schodach z samolotu i skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
    Mogłam być dumna z siebie, że nie wywróciłam się o sukienkę i nie upadłam twarzą do ziemi. To największy wyczyn w całym moim nędznym życiu.
   Dumnie przeszliśmy przez całe lotnisko aż do postoju taksówek. Weszliśmy do jednego ze stojących tam aut nawet nie pytając się o zgodę kierowcy. Zajęliśmy honorowe tylne miejsca (choć wolałabym żeby jednak patafian poszedł do przodu) i podałam taksówkarzowi dokładną nazwę hotelu, której nawet nie umiałam wymówić.
    - Długo tam się jedzie? - spytałam spoglądając kątem oka na kierującego mężczyznę, ale ten tylko wzruszył ramionami. Spojrzałam znacząco na szatyna.
    - Długo będziemy jechać? - zwrócił się do kierowcy.
    - To godzinę stąd - odpowiedział jak na uprzejmego człowieka przystało, a mnie to konkretnie zirytowało.
    - Serio? - spytałam z sarkazmem. - Jego też kobieta zostawiła przed ołtarzem?
    - Nie - Zayn wzruszył ramionami. - Po prostu cię nie lubi - odparł beztrosko, a w tle usłyszałam tylko głośny rechot taksówkarza.
    - Zaraz okaże się jak bardzo cię nie lubię, gdy wypchnę cię z tego samochodu, patafianie -warknęłam.
    Mężczyźni w tym samochodzie od tamtej chwili siedzieli cicho, jakby w ogóle zniknęli, za to moje myśli prowadziły ze sobą dosyć poważne dialogi. A mówią, że kobiety to najbardziej rozgadane istoty we wszechświecie... Chyba nie słyszeli kobiecych myśli! Wariaci.
 ***
    Droga była krótsza niż się tego spodziewałam, ale może dlatego, że już kiedyś nią jechałam razem z Andrew. Po raz kolejny mogłam zobaczyć wszystkie przepiękne widoki. Czyste jak polska wódka morze, słońce grzejące nad nami, cudowne domki, które najlepiej chciałabym mieć na wyłączność... To wszystko miałam do dyspozycji przez jeden pełny miesiąc. I nikt - nawet Zayn - nie mógł popsuć mi tych zasłużonych wakacji.
   - Spójrz - pokazałam palcem na przepiękną, piaszczystą plażę. - Tam wydarzyła się jedna z najpiękniejszych chwil - wyjaśniłam, ale mulat spojrzał na mnie dziwnie, całkiem jakby nie rozumiał.     - Byłam tam rok temu z moim narzeczonym - westchnęłam. - Było romantycznie... Przyniósł wino i świece... W końcu, gdy napięcie sięgało zenitu - ukląkł przede mną, spytał się o tą najważniejszą rzecz i... - zacięłam się i popatrzyłam z utęsknieniem na tamto miejsce.
    - I? - spytał ciekawy.
    - I zadzwoniła moja matka - mruknęłam prędko odchodząc wzrokiem od pięknego zakątku. - Powiedziała, że jeśli się nie zgodzę będę miała z nią do czynienia.
     - Powiedziałaś "tak"? - zadarł brwi.
     Tego patafiana serio interesowała moja historia. Chyba lubił słuchać o nieszczęściu innych...
     - A miałam inne wyjście? Moja mama to najgorsza kobieta na świecie, niczego nie można się po niej spodziewać. Pewnie gorzko bym pożałowała.
      - Dziwne masz życie - stwierdził zamyślony. - Mnie mama kocha.
     Skrzywiłam się na jego głupie wnioski. Kim on był żeby tak twierdzić?! Ten człowiek nie miał żadnych ograniczeń, a o współczuciu nie wspominając!
      - Co? - zatkało mnie. - Mnie też kocha... tylko może tego nie ukazuje - usprawiedliwiłam się, choć wiedziałam, że okłamywałam samą siebie.
      W sumie to nawet nie musiałam zbytnio tłumaczyć mojej matki, jej głupich wyborów i kierowania moim życiem, bo Zayn zaczął gadać bez chwili wytchnienia. Może był gejem? Geje mają w zwyczaju dużo mówić. Zastanawiające...
      - Pamiętam, gdy w wakacje byliśmy nad morzem. Była tam taka ciepła woda, codziennie się kąpaliśmy... - westchnął.
        - A teraz już nie? - zaśmiałam się, a taksówkarz razem ze mną.
        - Co?
      - Teraz już się nie kąpiesz? - spytałam ponownie. - Rozumiem - wyrosłeś - zachichotałam, a na twarzy szatyna pojawił się nieprzyjemny grymas.
     - Ale teraz będziesz miał okazję - swoich kilka słów, które jeszcze bardziej zażenowały chłopaka dołożył kierowca. Ludzie w tym kraju byli cudowni! - Jesteśmy na miejscu - puścił do mnie oczko.
     - Płać - poleciłam mu, ale ten mi się sprzeciwił.
     - Może ty byś za cokolwiek zapłaciła? - zrobił minę jak nadąsana dziewczynka.
     Ej, przecież to nie ja go tutaj ciągnęłam! Mógł nie jechać, poradziłabym sobie.
    - Przypomnij sobie, patafianie, co wydarzyło się kilka godzin temu... Może coś ci świta? To był mój ślub, debilu! Nie mam nic ze sobą.
    - Nie mam zamiaru płacić człowiekowi, który śmiał się ze mnie prosto w moją sławną twarz! - zaprotestował.
     To co wyprawiał było gorsze od focha najbardziej obrażalskiej dziewczyny na świecie! Nawet nie idzie tego ująć w słowa.
     - Chcesz się bić? - zdenerwowany taksówkarz wyszedł z samochodu.
     - Chodź na solo ty fasolo! - Zayn nie dawał za wygraną.
     Że niby on chciał się bić? Taki chuderlaczek? Kpina.
  - Hej, hej! - uspokoiłam ich. Napinające się mięśnie mężczyzn nagle pokurczyły się jak za dotknięciem magicznej różdżki. - Spokojnie, macho - zwróciłam się do Zayna. - Daj te kolorowe banknoty i ulatniamy się - rozkazałam, a ten posłusznie wykonał moje polecenie. - Grzeczny chłopiec... A teraz przeproś pana.
    - Przepraszam - mruknął i wyciągnął rękę w kierunku kierowcy.
    - Ja też - uśmiechnął się. - Zachowałem się jak głupek - wyjaśnił.
    - Bardzo głupi głupek!
    - Ej! - warknął mężczyzna i już miał coś zrobić szatynowi, ale w porę ich od siebie odciągnęłam.
   Udaliśmy się w stronę dużego, pięknego budynku wyglądem przypominającego turban. A może tylko dla mnie tak dziwnie wyglądał?
   Drzwi rozsunęły się przed nami i bez problemu weszliśmy do holu, w którym na szczęście było zimniej niż na dworze, gdzie temperatura sięgała niewyobrażalnych liczb.
   Za ladą recepcji hotelu siedziała uśmiechnięta brunetka uprzejmie witająca kolejnych gości.
   - Dzień dobry - przywitałam ją z uśmiechem, na co odpowiedziała mi tym samym. - Rezerwacja na nazwisko Henley.
   - Co za śmieszne nazwisko - zaśmiał się Zayn.
   Recepcjonista spojrzała na nas jak na wariatów i przez chwilę miałam wrażenie, że nas rozpozna.
   Ale zaraz, zaraz... Czy ten kretyn śmiał się z nazwiska, które miałam przyjąć?!
   - Och, kochanie... Dlaczego śmiejesz się z własnego nazwiska? - spytałam oplatając go ręką w talii.    - Skarbie, ja również się tak nazywam - uśmiechnęłam się do niego troskliwie tak jak zawsze robią to "idealne żony" - nigdy nie chciałam taką być. - Przepraszamy panią bardzo, ale dopiero co się pobraliśmy i jeszcze nie jesteśmy przyzwyczajeni - uśmiechnęłam się.
   - Zauważyłam - mruknęła spoglądając na mój ubiór.
 Kurczę, ta suknia była tak wygodna, że czasem zapominałam, że ją mam!
   - Zay... to znaczy Andrew wyjmij dowód - poprosiłam go najmilszym tonem jaki zdołałam z siebie wykrzesać.
   - Jaki dowód, wariatko?! - warknął cicho.
   - Ten który ukradłeś z mojego pokoju hotelowego - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
  Chłopak niechętnie wyjął z walizki dowód podając go recepcjonistce, ta przyjrzała się dokładnie zdjęciu i wbiła w nas podejrzliwy wzrok.
   - Przefarbował pan włosy? - spytała mrużąc oczy.
   - Co?! Nie! - zaprzeczył od razu.
   - Och, przepraszam, pofarbowałam ci je kiedy spałeś - powiedziałam. - Stwierdziłam, że ładniej ci w ciemniejszych - kłamanie co raz bardziej mi się podobało. Wczuwałam się tak bardzo, że w pewnym momencie stwierdziłam, że powinnam być aktorką, a nie piosenkarką.
   Obydwoje zmierzyli mnie zaskoczonym wzrokiem i modliłam się w duchu żeby nic się nie wydało, ale chwilę później brunetka spojrzała na mnie z uśmiechem.
   - Dokładnie to samo zrobiłam mojemu mężowi! - zaśmiała się. - Trzydzieści lat chłop ma, a już siwe włosy po bokach! Strasznie to wygląda, więc musiałam coś zrobić! - dziewczyna podała nam klucz do pokoju i życzyła miłego pobytu, a ja z uśmiechem pobiegłam po schodach pod odpowiednie drzwi.
   - Jestem geniuszem! - krzyknęłam na cały hotel.
   - Chyba w poprzednim życiu - mruknął Zen targając za sobą potężną walizę.
   Chłopak zatrzymał się pod drzwiami aby otworzyć je plastikową plakietką. Wrota pomieszczenia otworzyły się przed nami i ze szczerym sercem mogłam przyznać, że ten apartament był o pięć rajów piękniejszy od poprzedniego również wynajmowanego w tym hotelu.
   Oślepił mnie lekko blask białych ścian bijących ze środka. Wszystkie ściany były śnieżnobiałe z kilkoma obrazami. Gdy zagłębiłam się w apartament zobaczyłam piękny salon, na którego środka stała ogromna sofa z dość sporych rozmiarów telewizorem.
  Otworzyłam drzwi kolejnego pomieszczenia, a moim oczom ukazało się wielkie, białe łóżko, na które od razu się rzuciłam.
   - Och, życie, proszę powiedz dlaczego nie można wziąć ślubu z łóżkiem? - westchnęłam.
   - Bo ono nie wyżywi twojego wielkiego dupska - mruknął przyglądając mi się z politowaniem.
   - Ty! - wstałam i wystawiłam palec w jego stronę. - Jesteś zwykłym patafianem! - warknęłam. - Ale nie zamierzam się z tobą kłócić, bo jestem głodna, a przecież moje wielkie dupsko nie może być niedożywione!
   Wyszłam z pokoju, w którym został Zayn aby zwiedzić resztę. Prędko obejrzałam łazienkę, która była naprawdę śliczna. Była cała w kafelkach o kolorze pudrowego różu. Nie mogłam powiedzieć, że mi to nie odpowiadało, ale Zaynowi?
   Nie miałam zbytnio czasu żeby zagłębiać się w szczegóły łazienki, ważniejsza w tamtym momencie była dla mnie kuchnia i jej wyposażenie.
   - Pudrowy róż, serio?! - usłyszałam warkot patafiana.
  Nie odpowiedziałam na jego skargi, gdyż w tym samym momencie zobaczyłam coś znacznie piękniejszego.
   - Chodź tu szybko! Mają darmowe orzeszki!
   - One nie są darmowe, głupia. Kosztują fortunę.
   - Przepraszam mówiłeś coś? - spytałam z pełną buzią. - Coś o tym, że to niebiańskie jedzenie kosztuje masę forsy?
    - Dokładnie tak - przytaknął.
   - Mam przez to rozumieć, że nie masz na koncie jeszcze żadnego miliona? - zakpiłam.
   - Oczywiście, że mam - powiedział prędko.
   - Więc idziemy na zakupy - powiedziałam z uśmiechem.
   Ha i tu go miałam! Po raz kolejny Perrie Henley Edwards wygrała!

***
   - Ten sklep wygląda na całkiem fajny - stwierdziłam zaglądając na wystawę.
   Widziałam tam super sukienkę, którą po prostu musiałam mieć! Nie mogłam znosić tego, gdy ludzie patrzeli się na mnie nie przez to, że jestem sławna i mnie znają, ale przez to, że chodziłam po mieście w sukni ślubnej. Kurczę! Człowiek trochę się wystoi i wytykają go na ulicy. Gdzie ta sprawiedliwość?
   - Fajny znaczy drogi? - spytał niechętnie.
    - To się łączy - zaśmiałam się. - No chodź, Zan - powiedziałam słodkim głosem.
   I czy moja miła postawa wobec niego miała jakiś swój cel? Może to, że wciąż byłam bez grosza przy duszy, kart kredytowych, telefonu i ciuchów? Coś w tym jest... A było się słuchać mamy, gdy mówiła, że bez męża będę biedna. Ach!
   - Już nie patafianie? - spytał zadzierając brwi do góry.
   - Ja tak kiedyś mówiłam?
    - Zdarzyło ci się kilka razy - burknął
   - Nie przypominam sobie... - wyszczerzyłam się i otworzyłam drzwi od sklepu. - Patafianie - dodałam pod nosem.
    - Coś mówiłaś?
    - Pantalony - powiedziałam prędko. - Powiedziałam pantalony, bo... - zabrakło mi jakiegokolwiek pomysłu żeby jakoś wybrnąć. - Bo bardzo chciałabym takie mieć.
   Chwyciłam pierwszą lepszą sukienkę, którą akurat okazała się ta z wystawy i uciekłam do przebieralni aby uniknąć jego czujnego wzroku. Przebrałam się w nią prędko i uśmiechnęłam się zerkając w lustro. Była naprawdę piękna, ale wciąż uważałam, że suknia ślubna pasowała do mnie o wiele bardziej. Zdecydowanie powinnam ją jeszcze kiedyś założyć.
   Wyszłam z przebieralni i ob kręciłam się wokół własnej osi idealnie ukazując wszystkie atuty moje oraz sukienki Zaynowi. Lecz ten tylko spojrzał na mnie obojętnie i westchnął.
     -  No powiedz, że jestem piękna - poprosiłam słodko. - Wiem, że chcesz mi to wyznać, ale się wstydzisz - puściłam mu oczko.
    - Tsa - mruknął. - Chciałabyś to usłyszeć od boskiego Zayna Malika - uśmiechnął się zawadiacko.
    - Jeśli nie chcesz to nie - warknęłam. - Nie będę zła - założyłam ręce na piersi.
     - Jesteś zła?
      - Tak, jestem! - krzyknęłam. - Jak mam nie być zła?! -warknęłam.
      - Dlatego nie mam dziewczyny - mruknął pod nosem.
     - A może dlatego, że wolisz chłopców? - wbiłam w niego swoje rozbawione spojrzenie. Jego twarz zrobiła się czerwona jak jeden z najdorodniejszych pomidorów.
      - Nie jestem gejem! - wypierał się, ale ja i tak wiedziałam swoje.
      - To powiedz, że jestem piękna!
      - Nie będę kłamać - uparł się.
   - Gej - powiedziałam pod nosem, ale wydawało się, że to usłyszał, gdyż mruknął kilka niewyraźnych przekleństw. Obejrzałam się na niego i zobaczyłam tylko iskierki w oczach i szelmowski uśmieszek.
    Spojrzałam wokół siebie sprawdzając jakie rzeczy jeszcze wybrać i zobaczyłam idealną białą bieliznę. Byłam pewna, że będę wyglądać w niej jak blada Beyonce i tak było. Już po chwili, gdy przymierzyłam ją i przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze wiedziałam, że wyglądam w niej jak aniołek Victoria's Secret.
    - Zayn, podasz mi taką ładną różową bluzeczkę z wieszaka? - spytałam wciąż patrząc w lustro. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi ze strony chłopaka. - Patafianie kochany, podasz mi ją? - wciąż zero reakcji.
   Odsunęłam szybko zasłonę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Twarz zapiekła mnie ze złości i nagle zrobiłam się tak wściekła, że myślałam, że zaraz wysadzę cały budynek. A do tego nigdzie nie było mojej sukni ślubnej. Ukradł ją!
     Zniszczymy go - moje myśli były równie wściekłe jak ja. - Zginie.
   Stałam w przebieralni myśląc nad realnym rozwiązaniem. Byłam w sklepowej bieliźnie, bez żadnych ubrań (gdyż moja jedyna sukienka została ukradziona przez Zayna) i bez pieniędzy. Jedyne co mi wtedy przychodziło do głowy to...
     Rzuciłam się do drzwi i wybiegłam w miasto. W samej bieliźnie i bez worka na głowie.
    Ekspedientka wybiegła ze sklepu, ale nie udało jej się mnie złapać. Ach, miałam jeszcze ten wiatr we włosach i prędkość pędziwiatra.
    Dysząc biegłam przez miasto na samych majtkach i staniku. Słysząc chichoty ludzi za sobą policzki piekły mnie coraz bardziej, a moja nienawiść do Malika rosła w sile aż musiałam wybuchnąć.
     Gdy wparowałam do pokoju, prawie wyrwałabym drzwi z zawiasów.
    - Ty skurwielu! - syknęłam.
    - Mi też cię miło widzieć, Perrie.
___________________________
rozdział nie był sprawdzany....................o

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 1 - "Jesteś najpiękniejszą panną młodą"

Obudziłam się, gdy słońce mocno grzało moją twarz przez uchylone na oścież okno.
Nie ma to jak porządna solarka przed ślubem - pomyślałam marszcząc nos przez odór swoich nóg.
- O kurwa, ślub! - wykrzyknęłam zrywając się z łóżka.
Momentalnie moje stopy przestały nieprzyjemnie pachnieć, a na zegarze widniała ósma pięćdziesiąt dziewięć. Przetarłam oczy nie wierząc, że jest tak późno. Jeszcze raz spojrzałam na zegarek i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam na nim godzinę ósmą pięćdziesiąt osiem. Minuta robi różnicę!
Rozejrzałam się po pokoju próbując znaleźć spokój, który zazwyczaj w nim panował, niestety zamiast niego obok siebie, na łóżku zobaczyłam jeszcze ciepły odciśnięty ślad czyjejś pupy.
- Czy ja... czy ja naprawdę się z nim przespałam? - zadałam pytanie sama sobie, ale odpowiedź była jasna jak moja nieopalona twarz.
Przespałam się z jakimś tam Zaynem z jakiegoś zespołu, który jest sławny!
Kurwa! Jeśli te hieny cmentarne tego nie wywęszą stanie się cud! - pomyślałam.
Ale na moje przemyślenia nie było czasu. Miałam tak niewiele czasu, a przecież jeszcze musiałam zdążyć do kosmetyczki, fryzjera i innych pierdół, na których tak bardzo zależało dziewczynom i mojej mamie.
Zaczęłam poszukiwania moich dokumentów oraz biletów na miesiąc miodowy. Niestety nigdzie ich nie było. Przeszukałam każdy, najmniejszy zakamarek pokoju hotelowego i nic! Przepadły jak kamień w wodę. Nie miałam innego wyjścia i nie zważając na zgubione rzeczy pognałam na spotkanie z fryzjerką.
 ***
Usiadłam w kącie opierając głowę o moją śnieżnobiałą suknię.
Można było powiedzieć, że wyglądałam pięknie, całkiem jak księżniczka. Miałam na sobie śliczną, długą białą suknie ślubną, o której marzyłaby pewnie każda dziewczyna. Pojedyncze loki zwisały na moich ramionach, a makijaż tamtego dnia był zupełnie inny niż ten, który miałam zazwyczaj, był delikatny, zmysłowy... Zupełnie inny niż mój charakter i nastrój na ten dzień.
Naprawdę nie chciałam za niego wychodzić, ale nie miała wyjścia... Moja mama wmawiała mi, że tak będzie lepiej.

Dokładnie pamiętam dzień, w którym oświadczyła mi, że będę miała męża... Siedziałam wtedy na naszej najwygodniejszej sofie w salonie przegryzając jakieś tanie chrupki z marketu. Jakież było moje zdziwienie, gdy moja matula szepnęła, że musimy poważnie porozmawiać. Bez skrępowania opowiedziała mi jak wyobraża sobie moje życie i różne inne bzdety, które nie za bardzo mnie interesowały. Pomyślałam, że to zwykłe gadki-szmatki i, że każda matka czuje potrzebę aby poukładać życie swoich dzieci. Trochę ją też rozumiałam, nigdy nie byłam normalnym dzieckiem ani przykładną córką. Jednak tego co powiedziała później nie spodziewałabym się nigdy. Mogłabym powiedzieć, że nigdy nie kochałyśmy się zbytnio, nie byłam z nią na tyle blisko abyśmy kiedykolwiek rozumiały się choć w małym stopniu. Ale wtedy? Nienawidziłam jej. Zniszczyła całe moje dotychczasowe życie tą wiadomością. W tamtej chwili wydawało mi się, że wystarczy tylko lina, taborecik i jechana! Nie powstrzymałam się od wylewu złości, miałam ochotę się na nią rzucić z pięściami i zabić... ale przecież nie mogłam tego zrobić tacie. Jaki był taki był, ale to jednak mój ojciec i, gdyby nie moja matka byłby najwspanialszym człowiekiem na świecie.
- Tak będzie dla ciebie lepiej - powiedziała pewnie. - Wdzięk, uroda i twój piękny głos przeminą, a męża będziesz miała nadal - uśmiechnęła się, jakby uświadomiła mi coś z czym natychmiast bym się zgodziła.
- Mam dobrą pracę, kocham ją na pewno bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę! - wrzasnęłam.
Stwierdziła, że to czym się zajmuję, że śpiew, fani, sława... to wszystko kiedyś minie, a ja zostanę na lodzie, bez pieniędzy i błąkając się pod mostami. Ale przecież nie będzie mi to grozić jeśli wyjdę za bogatego i przystojnego mężczyznę.
Jak ona mogła?! Jak mogła być tak bezczelna i wmawiać mi, że tak będzie dla mnie lepiej?
- To nie jest pewna praca - powiedziała cicho, jakby swoim szeptem chciała mnie jeszcze bardziej wkurzyć. - W każdej chwili możesz wylecieć z tego show i kto się wtedy tobą zajmie? Złotko moje, sreberko... - prosiła. - Słuchaj się mnie, pieniążku.
Jej zwroty... Czy oznaczyły, że uważa mnie jako źródło utrzymania? Że zależało jej tylko na pieniądzach?
Być może chciała dla mnie dobrze, być może źle ją rozumiałam. A co jeśli ona naprawdę nigdy nie chciała taka być? Źle ją oceniałam? A nóż widelec to sprawka pieniędzy? Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Mając takiego zięcia moja rodzina wzbogaciłaby się potrójnie. Mama już ostrzyła ząbki aby tylko tata wszedł w jakieś układy z Andrew, ale on nie chciał. Zgodził się na ten ślub tylko dlatego, że matka nalegała i tak wypadało.
 No cóż musiałam znieść ten ból i zwyczajnie się poddać.

Postawiłam swoją zgrabną, przysłoniętą białą kreacją pupę do pionu i spojrzałam na zegarek. Zostało niewiele czasu. Musiałam wstawić się przy wejściu do kościoła. Stwierdziłam jednak, że nie można tego zbyt poważnie. Przecież mogłam iść do ołtarza z uśmiechem na ustach. Nie umierałam...
 Znikąd, przed moją osobą wyrosła Jade.
- Gdzieś ty była? - zaatakowała mnie na wstępie. - Czekamy na ciebie.
- Musiałam sobie przemyśleć kilka rzeczy - mruknęłam ledwo słyszalnie.
- Chyba pomyliłam przyjaciółki - powiedziała zaskoczona. - Moja Perrie powiedziałaby coś w stylu "Odpychałam rury w kanalizacji" - zaśmiała się, ja również się uśmiechnęłam. - Nie martw się. Jesteś najpiękniejszą panną młodą jaką kiedykolwiek widziałam! - przyznała przyglądając mi się.
- Jade, jesteś pierwszy raz na ślubie - uświadomiłam ją chichocząc pod nosem.
- W sumie racja - powiedziała po dłuższym namyśle. - Ale co z tego! I tak jesteś najpiękniejsza.
- Ty bardziej. - Uśmiechnęłam się i byłam chyba lekko zła, że znowu poprawiła mi humor. Przecież to miał być najgorszy dzień w moim życiu, powinnam płakać!
- Jeśli popłacze się na tym ślubie to ty własnoręcznie będziesz poprawiać mi makijaż! - żaliła się udając szloch. - A nie! Przecież ty od razu po ceremonii wyjeżdżasz na miesiąc miodowy - zauważyła słusznie.
- Nie wiem czy to wypali - mruknęłam. - Chyba zgubiłam gdzieś paszporty i bilety.
- To ty nic nie wiesz? - spytała zdziwiona.
- Czego nie wiem?
- Ach, nieważne! Wyjdzie w praniu, pani Henley - zaśmiała się.
 Wyjdzie w praniu... Jasne... O ile umiałabym je robić.
 ***
Przed kościołem stała masa ludzi, jakby zrobili przecenę w Tesco, a to przecież tylko ja brałam ślub. Z Perrie Edwards miałam stać się Perrie Henley. To przecież nic takiego.
Spojrzałam na druhny, które stały obok mnie pokrzepiająco ściskając moje ramiona. Były świadome, że to wszystko nie dzieje się dzięki mojej naszej woli. W końcu to nie był tylko mój ślub i nie tylko ja cierpiałam. Biedny Andrew wiedział, że godził się na spędzenie reszty życia ze mną. Konkretnie walniętą Perdzią.
Usłyszałam grającą melodię Marszu Mendelsona, a moje serce zaczęło tykać niczym bomba. Potwornie bałam się tego co miało nastąpić, ale mimo to szczerzyłam do wszystkich zęby jakby to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Ustawiłam się na swoim miejscu czując obok siebie obecność ojca i jego rękę, którą mnie trzymał. Spojrzałam na siebie, ale chyba nie powinnam była tego robić, gdyż zdenerwowany wzrok mojej druhny spotkał się z moim. Jade przejmowała się tym ślubem bardziej niż ja. O matko i córko, co się stało z tym światem?!
Nawet nie zauważyłam kiedy mój tata zaczął kierować mnie ku pięknie przyozdobionemu ołtarzowi, na którym stał już ksiądz i Andrew, który wyglądał jak OMÓJBOŻE! W garniturze, z zaczesanymi na bok włosami i kilkudniowym zarostem wyglądał jak ósmy cud świata. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mogłabym wyjść za niego choćby przez to jak wyglądał. Z resztą... zawsze był przystojny.
Stanęłam obok mężczyzny, który zaraz miał stać się moim mężem i posłałam słaby uśmiech ojcu.
Ksiądz zaczął mówić coś czego w ogóle nie rozumiałam. Byłam zbyt głupia na takie ckliwe i głębokie przemowy. Za to mój narzeczony słuchał ze skupieniem, jakby brał to wszystko na poważnie.
- Dasz radę. - Ścisnął mocniej moją rękę. - Wytrzymamy to. - Wysłał mi pokrzepiający uśmiech, ale nie odpowiedziałam mu tym samym. W mojej głowie zaczęły się rodzić różne, najdziwniejsze myśli i pomysły, więc byłam skupiona odganianiem ich od siebie, co było nie lada wyzwaniem.
- Andrew, czy bierzesz sobie Perrie za żonę na dobre i na złe, wyrzekając się innych kobiet, dopóki śmierć was nie rozłączy? - spytał pastor uważnie przyglądając się brunetowi.
- Tak - odpowiedział poważnie, ale mimo to z uśmiechem na ustach. Wydawało się, jakby w ogóle się nie stresował.
- Perrie - skierował się do mnie, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bardzo nieprzyjemny - czy bierzesz sobie Andrew za męża na dobre i na złe, wyrzekając się innych mężczyzn, dopóki śmierć was nie rozłączy?
Spojrzałam na wszystkich ludzi zebranych w kościele, którzy zalani łzami i uśmiechnięci wyczekiwali mojego głosu. Jednego słowa, które zadecyduje o przyszłości mojego życia. Wydawało mi się, że błądziłam po nich wzrokiem bardzo długo, a tak naprawdę nawet nie wiedziałam ile czasu minęło.
- Perrie - przywołał mnie duchowny i powróciłam wzrokiem do narzeczonego. - Czy bierzesz sobie Andrew za męża na dobre i na złe, wyrzekając się innych mężczyzn dopóki śmierć was nie rozłączy? - powtórzył.
- Nie. - Nie wiedziałam dlaczego, a moje oczy wypełniły się łzami. Zdziwienie opanowało twarze wszystkich zebranych. - Nie mogę, przepraszam cię Andrew - wyszeptałam patrząc na niego przepraszająco, a w jego oczach zobaczyłam jakby... smutek, żal?
Chwyciłam brzegi swojej długiej, białej sukni i pognałam w stronę wielkich drzwi wyjścia. Popchnęłam je, a moje oczy zostały oślepione błyskiem fleszy. Z trudem przepchałam się przez setki ludzi, którzy tam byli i złapałam oddech.
Skąd ci ludzie wiedzieli, gdzie biorę ślub?!
Przede mną, na ulicy stała taksówka. Dziękowałam Bogu w myślach, że tam była. To tak jakby moje jedyne wybawienie.
- Proszę ruszać - zakomenderowałam taksówkarzowi, ale ten tylko wywrócił oczami i nie miał zamiaru jechać. - No co pan robi?! - wrzasnęłam. - Tamta wściekła, czerwona na twarzy kobieta to moja matka. - Wskazałam na kobietę, która wyrywała sobie włosy z głowy i rozszalała gnała w stronę samochodu.
Mężczyzna spojrzał w stronę mojej rodzicielki i momentalnie, z całą siłą nacisnął na pedał gazu.
- Ufff, już myślałam, że mnie zabiją. - Odetchnęłam z ulgą, gdy kościół i zdziwieni ludzi zaczęli maleć w moich oczach aż w końcu w ogóle zniknęli z zasięgu mojego wzroku. - Widzi pan, tak się składa, że właśnie uciekłam sprzed ołtarza i jestem z siebie taka dumna! - pochwaliłam się, ale mężczyzna nie podzielał moje entuzjazmu.
- Przepraszam, laleczko - chrząknął ktoś obok mnie. Podskoczyłam z przerażenia i spojrzałam się na osobę obok.
Ujrzałam szatyna spoglądającego na mnie wzrokiem znudzonego lwiątka. Mimo to płomyki w jego oczach były takie same jak wczoraj. Tak, to był Zayn ktośtam-patafian. Jedno pytanie krążyło w mojej głowie: jak mogłam go nie zauważyć?
Czy ja zawsze muszę trafiać na ludzi, którzy później prześladują mnie przez całe życie? Już mam trzy przyjaciółki, które napatoczyły się na mojej drodze i od tamtej chwili nie odstępowały mnie na krok. Ale za to je kocham.
- To ty? Jak się tu znalazłeś?! To moja taksówka, zjeżdżaj stąd, patafianie! - warknęłam odsuwając się od niego jak najbardziej, choć taksówka nie była zbyt obszerna. - Na lotnisko, proszę. Mam zamiar jechać na miesiąc miodowy - wytłumaczyłam taksówkarzowi, a ten mruknął pod nosem kilka przekleństw. - Tylko nie wiem jak to zrobię - mruknęłam przypominając sobie, że ja do jasnej Anielki nie mam biletów na ten lot!
- Sorki, laleczko, ale my się z deczka nie rozumiemy. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Tak się składa, że ja w tym aucie byłem pierwszy, nie jestem żadnym patafianem, tylko Zayn, ale jeśli to ci nie odpowiada to możesz w ogóle się nie odzywać, a taksówka jest nasza. - Ukazał szereg równych zębów.
- Jak to nasza? - spytałam zaskoczona jego prostactwem.
- Lecę z tobą. - Pokazał mi moje dwa bilety (tak to były te bilety, które mi zginęły!) i zaśmiał się, lecz jego śmiech raczej był podobny do tego diabła.
- Jak... Jak ty... Co ty kurwa wyprawiasz?! - wrzasnęłam długo zbierając się żeby cokolwiek z siebie wykrztusić.
- "Och, Zayn, proszę, jestem taka nie szczęśliwa! Pojedź tam ze mną, błagam!" - zaczął naśladować coś co brzmiało jak okres godowy słoni morskich, ale to raczej były moje wczorajsze jęki.
Warknęłam pod nosem. Wydawało mi się, że znałam tego człowieka od kilkunastu minut, a już go nienawidziłam.
- Nie mogłem nie ulec twoim błaganiom, laleczko.
- Dość! To nie był mój głos, a ja wcale się z tobą nie przespałam i nie dałam ci tych cholernych biletów - powiedziałam wściekła.
- Jasne, wmawiaj sobie, że nie przespałaś się z największą gwiazdą dzień przed ślubem, laleczko - zadrwił ze mnie.
- Powiem ci więcej! Ty sam ukradłeś mi te bilety oraz mój paszport i wszystkie inne rzeczy, gdyż byłeś zazdrosny, że tak piękna kobieta jak ja niedługo będzie zaobrączkowana. - Uśmiechnęłam się swoją wersję wydarzeń i spojrzałam dumna na taksówkarza, który tylko kręcił głową z politowaniem. Pewnie nie rozumiał mojego geniuszu.
- Fascynujące, kontynuuj, laleczko.
- Przestań tak na mnie mówić, patafianie! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Myślałam, że jeśli je puszczę to zaraz coś we mnie pęknie i go zabije. Tak, mogłabym go zabić. Kobieta uciekająca sprzed ołtarza jest zdolna do wszystkiego.
- Dobrze, laleczko. - Uśmiechnął się pod nosem.
***
Gdy staliśmy w korkach, gdy jechaliśmy z prędkością światła i, gdy każde z nas (taksówkarz też) żyło w swoim świecie miałam nadzieję, że będący obok mnie patafian w końcu przestanie stroić sobie te głupie żarty i wysiądzie z taksówki. Lecz tak się nie stało. Mimo moich próśb, jęków i innych różnych rzeczy on nieugięcie siedział na swoim miejscu gapiąc się za okno.
Typowy facet - nic do niego nie dociera.
Spojrzałam na zegarek. Za pół godziny miałam mieć lot, a ja wciąż nie byłam na miejscu.
- Przepraszam . - Szturchnęłam taksówkarza - czy można trochę szybciej?
Mężczyzna nie odezwał się, spojrzałam na niego zirytowana, ale ten wydawał się tego nie zauważyć.
- Dlaczego on w ogóle się nie odzywa? - spytałam szeptem.
- Do mnie się odzywa, prawda? - skierował się do kierowcy, który odpowiedział krótkie "tak". - To do ciebie się nic nie mówi - stwierdził z rozbawieniem.
- Ale czemu? - spytałam zaskoczona.
- Kobieta zostawiła go w taki sam sposób jak ty swojego narzeczonego - wyjaśnił krótko.
- No wiesz co! - rzucił zezłoszczony w stronę mulata. - Jesteś rozpieszczony i podły! - fuknął, a ja z czystym sercem mogłam się z nim zgodzić.
- To już wiem, coś jeszcze? - spytał znudzony.
- Tak. Już jesteśmy - powiedział i spojrzał na nas w lusterku. - Miłej podróży i miesiąca miodowego. Rachunek wyśle pocztą.
- Zabawny jak zawsze - zaśmiał się Zayn i wyciągnął portfel.
- Czego nie zrozumiałeś w słowach "rachunek wyślę pocztą"? - spytał poważnie spoglądając na szatyna z politowaniem.
Wysiadłam z samochodu patrząc na tą głupią scenkę i powoli szłam w stronę wielkiego lotniska.
- Spokojnie, kolo - próbował skruszyć kamień z jego twarzy. - Trzymaj się. - Posłał mu swój irytujący uśmieszek i pobiegł w moją stronę.
O nieeee.
- Niestety tutaj musimy się pożegnać. - Teatralnie chwyciłam się za serce. - Miło było poznać, a teraz oddaj bilety, patafianie - warknęłam.
- Ależ nie musimy się żegnać, lecimy razem, laleczko - uśmiechnął się zawadiacko.
***
Odprawa poszła dosyć sprawnie pomijając jeden, drobny incydent...
Kolejki były wszędzie bardzo długie, więc żeby nie było trzeba czekać jedna dobroduszna pracownica lotniska przepuściła Zayna bez potrzeby czekania w nich. Szłam za nim, ale dziewczyna stanowczo stanęła przede mną nie dając mi możliwości przejścia.
- A mnie to już niby nie? - spytałam wściekła.
- Przykro mi, ale nie możemy przepuszczać byle kogo - oznajmiła mi spokojnym tonem, jakby nawdychała się jakichś olejków uspokajających.
Zobaczyłam wzrok szatyna widocznie szydzącego ze mnie. Jego płuca wydawały się na chwilę przestać pracować, gdyż za każdym razem, kiedy chciał nabrać powietrza wybuchał jeszcze większym śmiechem.
A to podśmiechujek.
- Byle kogo?! Dziewczyno, czy ty masz pojęcie z kim rozmawiasz?! - zaatakowałam ją.
Brunetka zlustrowała mnie dokładnie, od góry do dołu, po czym spojrzała na mnie obojętnie i ze stoickim spokojem odparła:
- Nie mam pojęcia.
- Ty mała, głupia...
- Ona jest ze mną - przerwał roześmiany chłopak, wciąż chichrając się pod nosem.
Pracownica spojrzała na niego, zrobiła maślane oczka i jakby nic, nigdy się nie stało przepuściła mnie przed kilku metrową kolejką.
- Suka - mruknęłam za jej plecami.
Już bez większych przeszkód udaliśmy się do samolotu. Zajęliśmy swoje miejsca, które niestety były blisko siebie. Bardzo, BARDZO blisko siebie, gdyż ten uroczy patafian siedział obok mnie stykając się ze mną ramionami. Całe szczęście siedziałam przy oknie, więc chociaż to ratowało mnie z opresji.
Usadowiłam się wygodnie na fotelu i wyjrzałam przez okno, w którym widać było sporą liczbę ludzi. Wszyscy zmierzali do samolotu co zwiastowało, że będzie on nieźle oblężony.
Spojrzałam na Zayna i momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Czy on chciał jeść przed podróżą?!
- Co ty tyle żresz! Zwariowałeś?! - zaatakowałam go i zmierzyłam go swoim morderczym wzrokiem, który tym razem mnie zawiódł. Mój morderczy wzrok nie zabił Zayna Malika.
- Jedzenie uspokaja mnie przed podróżą - powiedział cicho, dalej zażerając się chrupkami i innymi obrzydliwymi rzeczami, które tak na prawdę były przepyszne, ale nie przed lotem.
- Boisz się latać? - spytałam śmiejąc się z niego po cichu. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, co było potwierdzeniem. - Panie i panowie, patafian ciężko znosi latanie samolotem! - wykrzyczałam na cały samolot, aż ludzie zaczęli się na mnie spoglądać. Czułam się z tym jeszcze lepiej niż super!
- Jestem Zayn - powiedział przez zaciśnięte zęby, które w tamtym momencie nic nie przeżuwały. - Nie żaden patafian, laleczko.
- A ja jestem Perrie i mogę być laleczką, ale nie dla ciebie - fuknęłam i przyłożyłam mu ostrzegawczo palec do nosa. Westchnęłam i spojrzałam na szatyna. - Oj, czeka nas ekscytująca podróż - rzekłam rozmarzonym tonem, a w tle usłyszałam drażniący głos stewardessy, która informowała o rzeczach, do których i tak nigdy nie stosowałam.
Po chwili samolot zaczął się trząść i jechać po równej, oświetlonej powierzchni. Uniósł się trochę ku górze i nawet się nie obejrzałam, a byliśmy już w powietrzu.
Spojrzałam szczęśliwa na Zayna (wiem, może to dziwne, ale zawsze, gdy samolot wzbił się w powietrze byłam niezmiernie szczęśliwa), ale on nie wydawał się jakoś super uśmiechnięty. Siedział na fotelu skulony, jakby czegoś się bał.
W końcu przechylił się trochę, zrobił niewyraźną, wręcz przestraszoną minę i zawartość jego żołądka wylądowała na moich nogach.
- Czy ty właśnie zrzygałeś mi się na buty? - spytałam przez zaciśnięte zęby.
 To był ten moment... Tak, dokładnie ten, w którym nie miałam okresu, a mogłabym zabić cały naród przez jedną małą drobnostkę. Ale czy zwrócenie na kogoś jedzenia jest, do jasnej cholery, błahostką?
- Na to wygląda - powiedział spokojnie, jakby nigdy nic się nie stało, a on na mnie nie zwymiotował. Jasne, wmawiaj tak sobie, patafianie. - Czy to oznacza, że zginę marnie?
- A jak myślisz?! - zaatakowałam go. - Nie zabrałam żadnych rzeczy na przebranie!
- Dlaczego?
Czy on tylko udawał, że jest aż tak głupi?
- Nie zauważyłeś?! Uciekłam sprzed ołtarza! - wydarłam się i miałam wrażenie, że wszystkie pary oczu w samolocie są zwrócone na mnie i moją ślubna sukienkę. - Wyobraź sobie, że jestem w sukni ślubnej i lecę do Grecji z jakimś patafianem!
- Po imieniu, laleczko - pouczył mnie.
- Och, zamknij się! - odparłam zirytowana. - I nie mów tak do mnie!
- Dobrze. Nie denerwuj się, laleczko - uspokoił mnie.
- Ugh!
Czym prędzej udałam się do malutkiej toalety, w której zmyłam z siebie zawartość jego żołądka. Za każdym razem kiedy spojrzałam na swoje buty, albo chociaż pomyślałam co na nich jest robiło mi się słabo.
Dokładnie zmyłam wymiociny ze swoich stóp oraz butów i niezgrabnie, potykając się o walizkę szatyna wróciłam na swoje miejsce ignorując Zayna. Tyle, że on spał, więc jak mogłam go ignorować skoro nawet na mnie nie patrzył?
    Wyglądał zabawnie, gdy spał wtulony w siedzenia, a ślina ciekła mu z ust. Jak dziecko, które właśnie zasnęło po tym jak uśpiła je matka. Tyle, że to nie było urocze dziecko tylko patafian, który ukradł mi bilety, potem taksówkę, a następnie poleciał ze mną samolotem do ciepłych krajów na MÓJ miesiąc miodowy.
   Czułam, że to będą najgorsze, najbardziej nienormalne i pełne skandali wakacje.
     Czy miałam rację?
______________________________
Zaglądajcie do bohaterów, zwiastuna i reszty przydatnych rzeczy na tym blogu:)
Jak 1 rozdział? 

sobota, 19 grudnia 2015

Prolog

To był mój ostatni dzień wolności. W sumie byłam już na to całkiem obojętna. Cieszyłabym się pewnie, gdybym to ja ustalała schemat, wokół którego będzie opierać się całe moje życie. Niestety zrobił to ktoś inny... W tym przypadku dziękuje mojej mamie za to, że sama zdecydowała z kim mam wziąć ślub i spędzić resztę swojego życia, a powinno być ono długie, ponieważ nie wybieram się na tamten świat (przynajmniej tak mi powiedziała moja rodzicielka).
Upadłam plackiem na kanapę w jakimś drogim, luksusowym hotelu, którego nazwy nie potrafiłam wymówić. Westchnęłam, gdy usłyszałam dziewczęce chichoty, będące coraz bliżej mnie.
- No popatrzcie tylko! Nasza Perrie znów całuje się z łóżkiem - zachichotała Leigh-Anne.
- Ocknij się Pezz! Jutro wychodzisz za mąż za najprzystojniejszego i najbogatszego człowieka na całej kuli ziemskiej! Powinnaś się cieszyć! - powiedziała entuzjastycznie Jesy.
Podniosłam głowę i spojrzałam na nie wzrokiem zabójcy, którego używałam dość często, bo niestety z tą bandą nie dało się inaczej. Przechwyciłam wzrok Jade, która jako jedyna wydawała się mnie rozumieć i nie wpadała w szał mojego ślubu. Siedziała cicho, jak nigdy dotąd.
- Czy moje najukochańsze Little Mix może w końcu zrozumieć, że wychodzenie za mąż za tego człowieka to jak zawarcie związku małżeńskiego z kamieniem? - powiedziałam wolno, aby na pewno każda z nich dobrze mnie zrozumiała.
- Przecież wiem, tylko tak się z tobą droczę - zaśmiała się Jesy poklepując mnie po ramieniu.
- To tak naprawdę się nie kochacie? - spytała zaskoczona Pinnock, patrząc na mnie wzrokiem małego, niewinnego kotka.
- Leigh! - zbeształa ją Jade, abym już więcej nie musiała słyszeć choćby słowa o moim niechcianym ślubie. Za to ją kochałam, wiedziała czego tak naprawdę chce, a czego po prostu nie znoszę. Ślub był tematem tabu, nie można było podejmować się rozmowy o nim, inaczej mogłam znienawidzić osobę mówiącą o nim choćby słówko. Tak - znienawidziłam swoją mamę.
- Ale szykuje się dzisiaj idealny wieczór panieński - powiedziała wesoło Jade. Dziewczyny zaklaskały w dłonie szczerząc się do siebie jak głupie do sera.
- Przestańcie. Nie mam dzisiaj ochoty na zabawę - mruknęłam znów opadając na miękkie łóżko.
Gdyby można było brać ślub z łóżkami - życie byłoby łatwiejsze...
- Wiem, że tego chcesz - pisnęła mi pod uchem Jadie.
Uśmiechnęłam się.
- Nienawidzę cię, Jade - zaśmiałam się. - Ale za to tak bardzo was kocham! - jęknęłam i objęłam je wszystkie. - Nie wiem co bym bez was zrobiła, chyba skamieniałabym razem z tym głazem.
- Jakim głazem? - nie obyło się bez zdezorientowania Leigh-Anne.
- Moim mężem, skarbie, przyszłym mężem - powiedziałam z trudem.
***
- Restauracja? - spytała Jesy.
Byłyśmy właśnie w trakcie podejmowania decyzji, gdzie spędzimy moje ostatnie chwile życia bez obrączki na ręku. Wydaje mi się, że dziewczyny przejmowały się tym bardziej niż ja. Tak naprawdę, ja już miałam to - mówiąc kolokwialnie - gdzieś. Mimo to, razem z resztą intensywnie myślałam nad miejscem na imprezę... Ostatnią imprezę jako narzeczona.
- Zbyt nudne - powiedziałam beznamiętnie, zeskrobując lakier z paznokcia.
- Może bar? - zaproponowała Jade ze skupieniem wymalowanym na twarzy.
- Zbyt oklepane - stwierdziłam nie przerywając mojej interesującej czynności.
- To może niech nasza mała maskotka coś zaproponuje - zaśmiała się Kokardeczka wskazując na bujającą w obłokach Leigh.
- Może pójdźmy na koncert! - pisnęła uradowana swoim pomysłem.
Zaśmiałam się razem Jade i Jesy na kolejny bezsensowną myśl mulatki.
- Co to za głupi pomysł - zaśmiała się Jade. Chwilę potem spoważniała. Wbiła swój zaciekawiony wzrok w smutną Pinnock. - To nie jest taki głupi pomysł - mruknęła zdziwiona.
Wraz z Jesy opanowałam śmiech, który w tamtym momencie był całkiem niepotrzebny. Stał się cud! Nasza mała, głupiutka afromenka w końcu mówiła do rzeczy.
- Sama to wymyśliłaś? - spytała Jesy.
- Samiusieńka - zarumieniła się. - Więc kto jest za moim pomysłem? - uśmiechnęła się dumnie.
Wszystkie uniosłyśmy rękę, a Jesy już zaczęła grzebać w telefonie. Z prędkością światła znalazła to czego szukała i wyszczerzyła się do nas.
- W pobliżu są dwa koncerty - powiedziała wolno, lecz widziałam, że jest co raz bardziej podekscytowana. - One Direction i Justina Biebera. Na który idziemy? - spytała sugestywnie poruszając brwiami.
- Chodźmy na Justina. Proszę! - wyjęczała latynoska, a ja pokręciłam głową.
- Nie ma mowy - wtrąciła się Jessica. Zgadzałam się z nią w stu procentach.
- Mogę iść na wszystko byle nie na Justina - mruknęła Jade.
- Jesteście okrutne, wiecie?! Ja też mam swoje uczucia! - powiedziała z wyrzutem.
- A ja nie - wzruszyłam ramionami. - Już całkiem skamieniałam - zaśmiałam się. - Idziemy na One... One - co, do jasnej cholery?!
- One Direction - podpowiedziała mi cichutkim głosikiem Jade.
- Dlaczego ta nazwa nic mi nie mówi? - spytałam się zdezorientowana.
- Jak możesz ich nie znać?! - spytała Nelson wwiercając we mnie swoje zaskoczone spojrzenie. - Spotkaliśmy się raz z nimi - rzekła.
Coś jakby zaczęło mi świtać.
- To było wtedy, gdy dowiedziałam się, że wychodzę za mąż? - spytałam przywracając sobie najgorsze chwile w moim życiu.
Pamiętam to dobrze. Rodzinny obiad, miła atmosfera, dziwnie uśmiechnięta twarz mamy i "niezapowiedziani" goście. Wszystko było ukartowane... Nawet przypalenie spaghetti, które tak uwielbiałam!
 - Bardzo możliwe - pisnęła Jade.
 - Już pamiętam! Byłam wtedy na kacu, po tej nocnej popijawie, którą sobie urządziłam. Nie przyszłam tego dnia.
 - Faktycznie - Jess podrapała się po głowie. - Nawet nie wiesz co cię ominęło - dodała po krótkim namyśle.
 - Nie czuję zbytnio zazdrości - mruknęłam obojętna. - Są chociaż dobrzy?
- Serio nie słyszałaś żadnej ich piosenki? - teraz głos zabrała Leigh-Anne. - Może chociaż "One way or another"?
- Ach, to! - zaśmiałam się ze swojej głupoty. - Nie kojarzę - mruknęłam beznamiętnie.
Dziewczyny westchnęły. Jade wywróciła oczami, nienawidziłam kiedy to robiła.
- Zresztą nie dziwcie się mi. Jedyne koncerty, na których byłam to nasze - wyjaśniłam śmiejąc się pod nosem. - Ale nie martwcie się, ufam wam.
***
Szał wielkich przygotowań, ubierania i malowania na szaloną noc (tak ją nazwała Jade) trwał w najlepsze. Byłyśmy w końcu gotowe i mogłam bez chwili zawahania stwierdzić, że wyglądałyśmy całkiem nieźle. Mogłyśmy zrobić z siebie idealne kandydatki na żony bez stylistów i - jak stwierdziła Jesy - bez mózgów. Kłóciłabym się w tej kwestii, bo ja - w odróżnieniu od Leigh - miałam go zawsze przy sobie.
Usłyszałyśmy pukanie do drzwi i wszystkie znacząco spojrzałyśmy na latynoskę.
- Lee, to twoja sprawka? - spytałam.
Byłam prawie pewna, że nasza najdroższa przyjaciółka znów zamówiła szampana. Zdarzało się jej to zrobić, nie pierwszy raz i nie ostatni.
- Nie! - zaprzeczyła od razu. - Tym razem to nie ja - powiedziała z bezradną miną.
 Och, biedna Lee, była jak oskarżony stojący przed sędzią. Zupełnie zagubiona.
- Wejść! - krzyknęłam, po czym białe drzwi uchyliły się, a moim oczom ukazała się całkiem znajoma postać. Westchnęłam, a dziewczyny zatrzepotały rzęsami. Przecież dwie z nich miały chłopaków, do cholery!
Jeszcze jego tam brakowało...
- Cześć, skarbie - uśmiechnął się do mnie tym swoim czarującym (ale wciąż nudnym) uśmiechem.
- Nieźle ci idzie, kotku - uśmiechnęłam się całując go w policzek. - Jakbym nas nie znała uwierzyłabym, że bardzo się kochamy - mruknęłam. - Dlaczego w ogóle tutaj jesteś? Nie powinniśmy widzieć się przed ślubem - powiedziałam przypominając sobie słowa mojej drogiej matuli.
 - Faktycznie - westchnął. - Chciałem tylko sprawdzić co u ciebie i twoich pięknych koleżanek - uśmiechnął się zalotnie do mych przyjaciółek. - Wybieracie się gdzieś?
- Tak, spędzamy wieczór panieński na koncercie. A ty?
- Idę na dziwki - powiedział obojętnie.
- Fajnie - wyszczerzyłam się. Może to dziwne, ale naprawdę cieszyłam się, że w ten dzień będzie miał akurat TAKĄ rozrywkę.
- Żartowałem - zaśmiał się gorzko. - Będę grać z kolegami w karty.
Serio, Andre? Czy można być aż tak nudnym aby w swój własny wieczór kawalerski grać z kolegami w karty? Rozumiem wszystko - picie całą noc, dziewczyny, narkotyki...  Ale granie w karty?! Czy ten człowiek zdawał sobie sprawę, że miał stracić  swoje beztroskie życie biorąc ślub ze mną?! Ten człowiek to kamień, przysięgam.
- Chcesz dzisiejszą noc spędzić na graniu w karty? - spytałam nie dowierzając.
- Będziemy mieli piwo - odparł jakby to była najbardziej ekstremalna rzecz na świecie.
- Okej - odparłam niemrawo, gdyż po raz tysięczny dał mi do zrozumienia, że jest najnudniejszym człowiekiem na świecie. - Baw się dobrze.
- Ty też - rzucił i wyszedł zamykając drzwi bez najmniejszego hałasu. To ma być mężczyzna?! Nawet drzwiami porządnie nie potrafił trzasnąć.
- Nadal nie mogę uwierzyć jak on może cię nie pociągać - westchnęła Jesy.
- Do jasnej Anielki! Ty i ty... - zaczęłam podnosząc głos i wskazując na rozmarzoną Leigh i rozstrojoną Jesy - macie kochających chłopaków! - wyjaśniłam wrzeszcząc. - A ty... - zatrzymałam swój surowy wzrok na Thrilwall.
- Spokojnie, nie zabiorę ci go - powiedziała obojętnie.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi - wyjaśniłam zmęczona.
Opadłam na łóżko na, którym leżały wszystkie nasze akcesoria kosmetyczne. Pewnie większość z nich połamała się pod naciskiem mojego ciężaru - gdybym jednak powiedziała to głośno dostałabym porządne baty od Jess.
- Tak, wiemy - mruknęła sarkastycznie. - Chcesz naszego dobra i nie pozwolisz żebyśmy kiedykolwiek były z takim burakiem, choć teraz sama z nim jesteś - powiedziała wolno, przeżuwając każde słowo niczym twardego suchara.
-  Naśmiewasz się ze mnie - przyznałam z wyrzutem.
- Może troszkę - zaśmiała mi się w twarz.
- Uważaj, bo cię pacnę! - zagroziłam ze śmiechem. - Ale wiecie co? Nie ma co smęcić! Idziemy się zabawić!
 ***
Już niedługo potem stałyśmy bezpośrednio przy barierkach czekając na zapełnienie się sceny przed nami. Jesminda miała naprawdę wielkie zdolności targowania się. Po długich negocjacjach z kilkoma mężczyznami Jesy udało się nas wcisnąć w pierwszy rząd, pod samą scenę. Nie rozumiałam jej daru przekonywania... A może to zasługa jej obszernych znajomości. Albo tego, że Lee udawała psychicznie chorą przez cały ten czas. No cóż - nie mogłam tego zrozumieć.
Zaczęłyśmy drzeć się razem z tłumem rozjuszonych fanek, gdy myślały, że dzisiejsze gwiazdy wchodzą już na scenę. Potem jęczałyśmy z zawiedzenia, gdy okazało się jednak, że jeszcze nikt nie raczył ruszyć swoich czterech tłustych liter, aby zjawić się na scenie.
- Wy jesteście Little Mix? - ach, moje życie byłoby nudne, gdybym codziennie nie mogła usłyszeć tego pytania. - Nie wierzę własny oczom! - wykrzyknęła podekscytowana. - To naprawdę wy?
Spojrzałam na dziewczyny, które wydawały się zaskoczone. Wiem, że pewnie skłamałyby tej dziewczynce, abym tylko mogła spędzić tę noc na jak największej zabawie, ale nie zrobiły tego. Po prostu milczały.
- Nie - powiedziałam beztrosko. Dziewczyny spojrzały na mnie z przerażeniem i z zaskoczeniem wymalowanym na ich ślicznych buźkach. - Dzisiaj jesteśmy zwykłymi dziewczynami. Jestem zwykłą Perrie, a to moje zwykłe przyjaciółki, właśnie spędzamy czas na zwykłym koncercie niezwykłych ludzi - wyjaśniłam z uśmiechem i w myślach przybiłam sobie piątkę.
Cóż to była za przemowa.
- Więc, czy mogę dostać zwykły autograf od zwykłych dziewczyn? - uśmiechnęła się słodko.
Taką sobie obrała taktykę... Ta mała powinna iść na prezydenta.
- Jeśli masz długopis - powiedziałam, a w tle usłyszałam coraz głośniejsze krzyki tłumów. Momentami zastanawiałam się czy jestem w zoo czy na koncercie.
- Oczywiście, że mam - wyszczerzyła się. - Przecież każda fanka myśli, że spotka swoje idolki na koncercie One Direction - wyjaśniła chichocząc.
Prędko przechwyciłam długopis fanki i podpisałam się jej na ręce, dokładnie to samo zrobiła Jade i Jesy, a Leigh chwilę zastanawiała się czy nie podpisać się dziewczynie na czole, ale w końcu zrezygnowała i również złożyła swój skromny podpis na ramieniu brunetki.
Po krótkiej chwili przed moimi oczami - a dokładniej na scenie - pojawiło się pięciu młodych chłopaków.
Bawiłyśmy się naprawdę świetnie. Skakałyśmy, śpiewałyśmy i wygłupiałyśmy się jak nastolatki, którymi przecież jeszcze niedawno byłyśmy.
Bujałam się w rytm piosenek, które nigdy nie obiły mi się o uszy, a przecież były takie świetne!
Kilkukrotnie wyłapałam wzrok niebieskookiego blondyna, bruneta o włosach piękniejszych od całego Little Mix oraz mulata o spojrzeniu Banderasa. Tak... szczególnie tego Banderasa. Spoglądał na mnie notorycznie. Z czasem zaczęłam zastanawiać się czy nie mam czegoś na twarzy.
Za plecami usłyszałam cichy chichot przyjaciółek. Spojrzałam się na nie, ale te momentalnie spoważniały.
- Czy stało się tu coś o czym nie wiem? - spytałam mierząc ich surowym wzrokiem.
- Dziewczyny trzymały nad tobą tą kartkę - zachichotała szatynka pokazując mi dość sporych rozmiarów biała kartkę, którą dziewczyny od razu przechwyciły.
- Leigh, przysięgam, że kiedyś cię zamorduje - warknęła Kokardeczka i zgniotła kartkę w kulkę.
- Bardzo dobrze, że to powiedziała - mruknęłam. - A teraz mówcie co tam jest.
- "Ona na ciebie leci" - wyszeptała Pinnock.
- Nie żyjesz, skarbie - powiedziała przez zaciśnięte zęby Jess.
A więc sprawa była jasna. Chłopak ze sceny gapił się na mnie, bo moje najukochańsze dziewczyny postanowiły zrobić mi kawał. No cóż... najważniejsze, że nie miałam nic na twarzy.
- Teraz to ja was zabiję - uśmiechnęłam się złowieszczo na co dziewczyny się zaśmiały.
- Spokojnie, Pezz, po co te nerwy? - zagaiła Jade. - Nelson ma coś co pomoże nam wszystkim jeszcze lepiej się bawić - przegryzła wargę chichocząc.
Wszystkie wskazały na obszernych rozmiarów torbę dziewczyny, w której mogłaby pomieścić nawet owczarka niemieckiego. Chwilę potem rozbawiona trójka ukazała moim oczom szklaną butelkę. Tak, to był mój zakazany owoc, ale wciąż najbardziej pożądany. Właśnie tego potrzebowałam.
- Jak przemyciłyście na ten koncert butelkę Burbonu? - spytałam szeptem, jakbym miała wrażenie, że ściany miały uszy. Zaraz, zaraz... przecież tam nie było ścian, tylko nastoletnie fanki.
- Mnie nie pytaj - chrumknęła i byłam już pewna, że ta brakująca część alkoholu z butelki musiała wylądować już w jej przełyku. Tylko kiedy ona zdążyła to zrobić? Czy naprawdę jestem aż tak mało spostrzegawcza? - Jesy potrafi zrobić wszyyyyyyystko! - powiedziała przeciągle uwieszając się na dziewczynie.
- Mam coś czego wy nie macie - spryt - wyjaśniła Jessica.
- Dobra - uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o tym, że procentowa ciecz zaraz spłynie po moim gardle zapewne je drażniąc. Dziewczęta spojrzały na mnie podejrzliwie. - No co się patrzycie? Pijemy!
 ***
Z każdym chwilą byłam coraz bardziej pijana, moje ruchy stawały się coraz bardziej chwiejne, ja coraz lepiej się bawiłam, a wzrok szatyna ze sceny coraz pilniej mnie obserwował. Miałam wrażenie, jakby bał się, że zaraz wyrżnę się na barierki. No, ale jak to? Ja?!
Już nawet zmieniłam mu nazwę, za dziesiątym łykiem jego spojrzenie na moim ciele nie było już w stylu Banderasa, było ono raczej jak bacznie obserwujące mnie spojrzenie patafiana.
- Patafianie, moja miłości - pomrukiwałam sobie w rytm melodii. Mój mózg i serce razem stwierdzili, że te słowa o wiele bardziej pasowałyby w piosence, którą grali.
- Czy możecie być na chwilkę troszkę ciszej? Ja jestem jeden, was są tysiące - odezwał się ze sceny długowłosy. - Niestety Zayn źle się poczuł i dokończymy resztę koncertu bez niego - nie zdążył dokończyć, a już z widowni słychać było buczenie i pojękiwanie zawiedzionych fanek.
Chciałam jeszcze chwilę posłuchać jak odgłosy wydawane przez nastolatki w mojej głowie zmieniają się w pojękiwania orgazmu, ale poczułam, że ktoś ciągnie mnie przez tłum. Sprawczynią okazała się oczywiście Jade.
- Gdzie mnie ciągniesz? - pisnęłam.
Nie miałam pojęcia jak wydobywałam z siebie aż takie niskie dźwięki, ale czy tak naprawdę miałam siłę o tym myśleć? Czy miałam siłę myśleć o czymkolwiek, gdy stanął przede mną szatyn o wzroku Banderasa? Albo patafiana, bo co to za różnica.
- To Zayn - rzekła Jade.
- Cześć, laleczko.  
_________________________
Witam na prologu.
(rozdział nie został sprawdzony)
Szablon by Devon