Obudziłam się, gdy słońce mocno grzało moją twarz przez uchylone na oścież okno.
Nie ma to jak porządna solarka przed ślubem - pomyślałam marszcząc nos przez odór swoich nóg.
- O kurwa, ślub! - wykrzyknęłam zrywając się z łóżka.
Momentalnie moje stopy przestały nieprzyjemnie pachnieć, a na zegarze widniała ósma pięćdziesiąt dziewięć. Przetarłam oczy nie wierząc, że jest tak późno. Jeszcze raz spojrzałam na zegarek i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam na nim godzinę ósmą pięćdziesiąt osiem. Minuta robi różnicę!
Rozejrzałam się po pokoju próbując znaleźć spokój, który zazwyczaj w nim panował, niestety zamiast niego obok siebie, na łóżku zobaczyłam jeszcze ciepły odciśnięty ślad czyjejś pupy.
- Czy ja... czy ja naprawdę się z nim przespałam? - zadałam pytanie sama sobie, ale odpowiedź była jasna jak moja nieopalona twarz.
Przespałam się z jakimś tam Zaynem z jakiegoś zespołu, który jest sławny!
Kurwa! Jeśli te hieny cmentarne tego nie wywęszą stanie się cud! - pomyślałam.
Ale na moje przemyślenia nie było czasu. Miałam tak niewiele czasu, a przecież jeszcze musiałam zdążyć do kosmetyczki, fryzjera i innych pierdół, na których tak bardzo zależało dziewczynom i mojej mamie.
Zaczęłam poszukiwania moich dokumentów oraz biletów na miesiąc miodowy. Niestety nigdzie ich nie było. Przeszukałam każdy, najmniejszy zakamarek pokoju hotelowego i nic! Przepadły jak kamień w wodę. Nie miałam innego wyjścia i nie zważając na zgubione rzeczy pognałam na spotkanie z fryzjerką.
***
Usiadłam w kącie opierając głowę o moją śnieżnobiałą suknię.
Można było powiedzieć, że wyglądałam pięknie, całkiem jak księżniczka. Miałam na sobie śliczną, długą białą suknie ślubną, o której marzyłaby pewnie każda dziewczyna. Pojedyncze loki zwisały na moich ramionach, a makijaż tamtego dnia był zupełnie inny niż ten, który miałam zazwyczaj, był delikatny, zmysłowy... Zupełnie inny niż mój charakter i nastrój na ten dzień.
Naprawdę nie chciałam za niego wychodzić, ale nie miała wyjścia... Moja mama wmawiała mi, że tak będzie lepiej.
Dokładnie pamiętam dzień, w którym oświadczyła mi, że będę miała męża... Siedziałam wtedy na naszej najwygodniejszej sofie w salonie przegryzając jakieś tanie chrupki z marketu. Jakież było moje zdziwienie, gdy moja matula szepnęła, że musimy poważnie porozmawiać. Bez skrępowania opowiedziała mi jak wyobraża sobie moje życie i różne inne bzdety, które nie za bardzo mnie interesowały. Pomyślałam, że to zwykłe gadki-szmatki i, że każda matka czuje potrzebę aby poukładać życie swoich dzieci. Trochę ją też rozumiałam, nigdy nie byłam normalnym dzieckiem ani przykładną córką. Jednak tego co powiedziała później nie spodziewałabym się nigdy. Mogłabym powiedzieć, że nigdy nie kochałyśmy się zbytnio, nie byłam z nią na tyle blisko abyśmy kiedykolwiek rozumiały się choć w małym stopniu. Ale wtedy? Nienawidziłam jej. Zniszczyła całe moje dotychczasowe życie tą wiadomością. W tamtej chwili wydawało mi się, że wystarczy tylko lina, taborecik i jechana! Nie powstrzymałam się od wylewu złości, miałam ochotę się na nią rzucić z pięściami i zabić... ale przecież nie mogłam tego zrobić tacie. Jaki był taki był, ale to jednak mój ojciec i, gdyby nie moja matka byłby najwspanialszym człowiekiem na świecie.
- Tak będzie dla ciebie lepiej - powiedziała pewnie. - Wdzięk, uroda i twój piękny głos przeminą, a męża będziesz miała nadal - uśmiechnęła się, jakby uświadomiła mi coś z czym natychmiast bym się zgodziła.
- Mam dobrą pracę, kocham ją na pewno bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę! - wrzasnęłam.
Stwierdziła, że to czym się zajmuję, że śpiew, fani, sława... to wszystko kiedyś minie, a ja zostanę na lodzie, bez pieniędzy i błąkając się pod mostami. Ale przecież nie będzie mi to grozić jeśli wyjdę za bogatego i przystojnego mężczyznę.
Jak ona mogła?! Jak mogła być tak bezczelna i wmawiać mi, że tak będzie dla mnie lepiej?
- To nie jest pewna praca - powiedziała cicho, jakby swoim szeptem chciała mnie jeszcze bardziej wkurzyć. - W każdej chwili możesz wylecieć z tego show i kto się wtedy tobą zajmie? Złotko moje, sreberko... - prosiła. - Słuchaj się mnie, pieniążku.
Jej zwroty... Czy oznaczyły, że uważa mnie jako źródło utrzymania? Że zależało jej tylko na pieniądzach?
Być może chciała dla mnie dobrze, być może źle ją rozumiałam. A co jeśli ona naprawdę nigdy nie chciała taka być? Źle ją oceniałam? A nóż widelec to sprawka pieniędzy? Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Mając takiego zięcia moja rodzina wzbogaciłaby się potrójnie. Mama już ostrzyła ząbki aby tylko tata wszedł w jakieś układy z Andrew, ale on nie chciał. Zgodził się na ten ślub tylko dlatego, że matka nalegała i tak wypadało.
No cóż musiałam znieść ten ból i zwyczajnie się poddać.
Postawiłam swoją zgrabną, przysłoniętą białą kreacją pupę do pionu i spojrzałam na zegarek. Zostało niewiele czasu. Musiałam wstawić się przy wejściu do kościoła. Stwierdziłam jednak, że nie można tego zbyt poważnie. Przecież mogłam iść do ołtarza z uśmiechem na ustach. Nie umierałam...
Znikąd, przed moją osobą wyrosła Jade.
- Gdzieś ty była? - zaatakowała mnie na wstępie. - Czekamy na ciebie.
- Musiałam sobie przemyśleć kilka rzeczy - mruknęłam ledwo słyszalnie.
- Chyba pomyliłam przyjaciółki - powiedziała zaskoczona. - Moja Perrie powiedziałaby coś w stylu "Odpychałam rury w kanalizacji" - zaśmiała się, ja również się uśmiechnęłam. - Nie martw się. Jesteś najpiękniejszą panną młodą jaką kiedykolwiek widziałam! - przyznała przyglądając mi się.
- Jade, jesteś pierwszy raz na ślubie - uświadomiłam ją chichocząc pod nosem.
- W sumie racja - powiedziała po dłuższym namyśle. - Ale co z tego! I tak jesteś najpiękniejsza.
- Ty bardziej. - Uśmiechnęłam się i byłam chyba lekko zła, że znowu poprawiła mi humor. Przecież to miał być najgorszy dzień w moim życiu, powinnam płakać!
- Jeśli popłacze się na tym ślubie to ty własnoręcznie będziesz poprawiać mi makijaż! - żaliła się udając szloch. - A nie! Przecież ty od razu po ceremonii wyjeżdżasz na miesiąc miodowy - zauważyła słusznie.
- Nie wiem czy to wypali - mruknęłam. - Chyba zgubiłam gdzieś paszporty i bilety.
- To ty nic nie wiesz? - spytała zdziwiona.
- Czego nie wiem?
- Ach, nieważne! Wyjdzie w praniu, pani Henley - zaśmiała się.
Wyjdzie w praniu... Jasne... O ile umiałabym je robić.
***
Przed kościołem stała masa ludzi, jakby zrobili przecenę w Tesco, a to przecież tylko ja brałam ślub. Z Perrie Edwards miałam stać się Perrie Henley. To przecież nic takiego.
Spojrzałam na druhny, które stały obok mnie pokrzepiająco ściskając moje ramiona. Były świadome, że to wszystko nie dzieje się dziękimojej naszej woli. W końcu to nie był tylko mój ślub i nie tylko ja cierpiałam. Biedny Andrew wiedział, że godził się na spędzenie reszty życia ze mną. Konkretnie walniętą Perdzią.
Usłyszałam grającą melodię Marszu Mendelsona, a moje serce zaczęło tykać niczym bomba. Potwornie bałam się tego co miało nastąpić, ale mimo to szczerzyłam do wszystkich zęby jakby to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Ustawiłam się na swoim miejscu czując obok siebie obecność ojca i jego rękę, którą mnie trzymał. Spojrzałam na siebie, ale chyba nie powinnam była tego robić, gdyż zdenerwowany wzrok mojej druhny spotkał się z moim. Jade przejmowała się tym ślubem bardziej niż ja. O matko i córko, co się stało z tym światem?!
Nawet nie zauważyłam kiedy mój tata zaczął kierować mnie ku pięknie przyozdobionemu ołtarzowi, na którym stał już ksiądz i Andrew, który wyglądał jak OMÓJBOŻE! W garniturze, z zaczesanymi na bok włosami i kilkudniowym zarostem wyglądał jak ósmy cud świata. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mogłabym wyjść za niego choćby przez to jak wyglądał. Z resztą... zawsze był przystojny.
Stanęłam obok mężczyzny, który zaraz miał stać się moim mężem i posłałam słaby uśmiech ojcu.
Ksiądz zaczął mówić coś czego w ogóle nie rozumiałam. Byłam zbyt głupia na takie ckliwe i głębokie przemowy. Za to mój narzeczony słuchał ze skupieniem, jakby brał to wszystko na poważnie.
- Dasz radę. - Ścisnął mocniej moją rękę. - Wytrzymamy to. - Wysłał mi pokrzepiający uśmiech, ale nie odpowiedziałam mu tym samym. W mojej głowie zaczęły się rodzić różne, najdziwniejsze myśli i pomysły, więc byłam skupiona odganianiem ich od siebie, co było nie lada wyzwaniem.
- Andrew, czy bierzesz sobie Perrie za żonę na dobre i na złe, wyrzekając się innych kobiet, dopóki śmierć was nie rozłączy? - spytał pastor uważnie przyglądając się brunetowi.
- Tak - odpowiedział poważnie, ale mimo to z uśmiechem na ustach. Wydawało się, jakby w ogóle się nie stresował.
- Perrie - skierował się do mnie, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bardzo nieprzyjemny - czy bierzesz sobie Andrew za męża na dobre i na złe, wyrzekając się innych mężczyzn, dopóki śmierć was nie rozłączy?
Spojrzałam na wszystkich ludzi zebranych w kościele, którzy zalani łzami i uśmiechnięci wyczekiwali mojego głosu. Jednego słowa, które zadecyduje o przyszłości mojego życia. Wydawało mi się, że błądziłam po nich wzrokiem bardzo długo, a tak naprawdę nawet nie wiedziałam ile czasu minęło.
- Perrie - przywołał mnie duchowny i powróciłam wzrokiem do narzeczonego. - Czy bierzesz sobie Andrew za męża na dobre i na złe, wyrzekając się innych mężczyzn dopóki śmierć was nie rozłączy? - powtórzył.
- Nie. - Nie wiedziałam dlaczego, a moje oczy wypełniły się łzami. Zdziwienie opanowało twarze wszystkich zebranych. - Nie mogę, przepraszam cię Andrew - wyszeptałam patrząc na niego przepraszająco, a w jego oczach zobaczyłam jakby... smutek, żal?
Chwyciłam brzegi swojej długiej, białej sukni i pognałam w stronę wielkich drzwi wyjścia. Popchnęłam je, a moje oczy zostały oślepione błyskiem fleszy. Z trudem przepchałam się przez setki ludzi, którzy tam byli i złapałam oddech.
Skąd ci ludzie wiedzieli, gdzie biorę ślub?!
Przede mną, na ulicy stała taksówka. Dziękowałam Bogu w myślach, że tam była. To tak jakby moje jedyne wybawienie.
- Proszę ruszać - zakomenderowałam taksówkarzowi, ale ten tylko wywrócił oczami i nie miał zamiaru jechać. - No co pan robi?! - wrzasnęłam. - Tamta wściekła, czerwona na twarzy kobieta to moja matka. - Wskazałam na kobietę, która wyrywała sobie włosy z głowy i rozszalała gnała w stronę samochodu.
Mężczyzna spojrzał w stronę mojej rodzicielki i momentalnie, z całą siłą nacisnął na pedał gazu.
- Ufff, już myślałam, że mnie zabiją. - Odetchnęłam z ulgą, gdy kościół i zdziwieni ludzi zaczęli maleć w moich oczach aż w końcu w ogóle zniknęli z zasięgu mojego wzroku. - Widzi pan, tak się składa, że właśnie uciekłam sprzed ołtarza i jestem z siebie taka dumna! - pochwaliłam się, ale mężczyzna nie podzielał moje entuzjazmu.
- Przepraszam, laleczko - chrząknął ktoś obok mnie. Podskoczyłam z przerażenia i spojrzałam się na osobę obok.
Ujrzałam szatyna spoglądającego na mnie wzrokiem znudzonego lwiątka. Mimo to płomyki w jego oczach były takie same jak wczoraj. Tak, to był Zayn ktośtam-patafian. Jedno pytanie krążyło w mojej głowie: jak mogłam go nie zauważyć?
Czy ja zawsze muszę trafiać na ludzi, którzy później prześladują mnie przez całe życie? Już mam trzy przyjaciółki, które napatoczyły się na mojej drodze i od tamtej chwili nie odstępowały mnie na krok. Ale za to je kocham.
- To ty? Jak się tu znalazłeś?! To moja taksówka, zjeżdżaj stąd, patafianie! - warknęłam odsuwając się od niego jak najbardziej, choć taksówka nie była zbyt obszerna. - Na lotnisko, proszę. Mam zamiar jechać na miesiąc miodowy - wytłumaczyłam taksówkarzowi, a ten mruknął pod nosem kilka przekleństw. - Tylko nie wiem jak to zrobię - mruknęłam przypominając sobie, że ja do jasnej Anielki nie mam biletów na ten lot!
- Sorki, laleczko, ale my się z deczka nie rozumiemy. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Tak się składa, że ja w tym aucie byłem pierwszy, nie jestem żadnym patafianem, tylko Zayn, ale jeśli to ci nie odpowiada to możesz w ogóle się nie odzywać, a taksówka jest nasza. - Ukazał szereg równych zębów.
- Jak to nasza? - spytałam zaskoczona jego prostactwem.
- Lecę z tobą. - Pokazał mi moje dwa bilety (tak to były te bilety, które mi zginęły!) i zaśmiał się, lecz jego śmiech raczej był podobny do tego diabła.
- Jak... Jak ty... Co ty kurwa wyprawiasz?! - wrzasnęłam długo zbierając się żeby cokolwiek z siebie wykrztusić.
- "Och, Zayn, proszę, jestem taka nie szczęśliwa! Pojedź tam ze mną, błagam!" - zaczął naśladować coś co brzmiało jak okres godowy słoni morskich, ale to raczej były moje wczorajsze jęki.
Warknęłam pod nosem. Wydawało mi się, że znałam tego człowieka od kilkunastu minut, a już go nienawidziłam.
- Nie mogłem nie ulec twoim błaganiom, laleczko.
- Dość! To nie był mój głos, a ja wcale się z tobą nie przespałam i nie dałam ci tych cholernych biletów - powiedziałam wściekła.
- Jasne, wmawiaj sobie, że nie przespałaś się z największą gwiazdą dzień przed ślubem, laleczko - zadrwił ze mnie.
- Powiem ci więcej! Ty sam ukradłeś mi te bilety oraz mój paszport i wszystkie inne rzeczy, gdyż byłeś zazdrosny, że tak piękna kobieta jak ja niedługo będzie zaobrączkowana. - Uśmiechnęłam się swoją wersję wydarzeń i spojrzałam dumna na taksówkarza, który tylko kręcił głową z politowaniem. Pewnie nie rozumiał mojego geniuszu.
- Fascynujące, kontynuuj, laleczko.
- Przestań tak na mnie mówić, patafianie! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Myślałam, że jeśli je puszczę to zaraz coś we mnie pęknie i go zabije. Tak, mogłabym go zabić. Kobieta uciekająca sprzed ołtarza jest zdolna do wszystkiego.
- Dobrze, laleczko. - Uśmiechnął się pod nosem.
***
Gdy staliśmy w korkach, gdy jechaliśmy z prędkością światła i, gdy każde z nas (taksówkarz też) żyło w swoim świecie miałam nadzieję, że będący obok mnie patafian w końcu przestanie stroić sobie te głupie żarty i wysiądzie z taksówki. Lecz tak się nie stało. Mimo moich próśb, jęków i innych różnych rzeczy on nieugięcie siedział na swoim miejscu gapiąc się za okno.
Typowy facet - nic do niego nie dociera.
Spojrzałam na zegarek. Za pół godziny miałam mieć lot, a ja wciąż nie byłam na miejscu.
- Przepraszam . - Szturchnęłam taksówkarza - czy można trochę szybciej?
Mężczyzna nie odezwał się, spojrzałam na niego zirytowana, ale ten wydawał się tego nie zauważyć.
- Dlaczego on w ogóle się nie odzywa? - spytałam szeptem.
- Do mnie się odzywa, prawda? - skierował się do kierowcy, który odpowiedział krótkie "tak". - To do ciebie się nic nie mówi - stwierdził z rozbawieniem.
- Ale czemu? - spytałam zaskoczona.
- Kobieta zostawiła go w taki sam sposób jak ty swojego narzeczonego - wyjaśnił krótko.
- No wiesz co! - rzucił zezłoszczony w stronę mulata. - Jesteś rozpieszczony i podły! - fuknął, a ja z czystym sercem mogłam się z nim zgodzić.
- To już wiem, coś jeszcze? - spytał znudzony.
- Tak. Już jesteśmy - powiedział i spojrzał na nas w lusterku. - Miłej podróży i miesiąca miodowego. Rachunek wyśle pocztą.
- Zabawny jak zawsze - zaśmiał się Zayn i wyciągnął portfel.
- Czego nie zrozumiałeś w słowach "rachunek wyślę pocztą"? - spytał poważnie spoglądając na szatyna z politowaniem.
Wysiadłam z samochodu patrząc na tą głupią scenkę i powoli szłam w stronę wielkiego lotniska.
- Spokojnie, kolo - próbował skruszyć kamień z jego twarzy. - Trzymaj się. - Posłał mu swój irytujący uśmieszek i pobiegł w moją stronę.
O nieeee.
- Niestety tutaj musimy się pożegnać. - Teatralnie chwyciłam się za serce. - Miło było poznać, a teraz oddaj bilety, patafianie - warknęłam.
- Ależ nie musimy się żegnać, lecimy razem, laleczko - uśmiechnął się zawadiacko.
***
Odprawa poszła dosyć sprawnie pomijając jeden, drobny incydent...
Kolejki były wszędzie bardzo długie, więc żeby nie było trzeba czekać jedna dobroduszna pracownica lotniska przepuściła Zayna bez potrzeby czekania w nich. Szłam za nim, ale dziewczyna stanowczo stanęła przede mną nie dając mi możliwości przejścia.
- A mnie to już niby nie? - spytałam wściekła.
- Przykro mi, ale nie możemy przepuszczać byle kogo - oznajmiła mi spokojnym tonem, jakby nawdychała się jakichś olejków uspokajających.
Zobaczyłam wzrok szatyna widocznie szydzącego ze mnie. Jego płuca wydawały się na chwilę przestać pracować, gdyż za każdym razem, kiedy chciał nabrać powietrza wybuchał jeszcze większym śmiechem.
A to podśmiechujek.
- Byle kogo?! Dziewczyno, czy ty masz pojęcie z kim rozmawiasz?! - zaatakowałam ją.
Brunetka zlustrowała mnie dokładnie, od góry do dołu, po czym spojrzała na mnie obojętnie i ze stoickim spokojem odparła:
- Nie mam pojęcia.
- Ty mała, głupia...
- Ona jest ze mną - przerwał roześmiany chłopak, wciąż chichrając się pod nosem.
Pracownica spojrzała na niego, zrobiła maślane oczka i jakby nic, nigdy się nie stało przepuściła mnie przed kilku metrową kolejką.
- Suka - mruknęłam za jej plecami.
Już bez większych przeszkód udaliśmy się do samolotu. Zajęliśmy swoje miejsca, które niestety były blisko siebie. Bardzo, BARDZO blisko siebie, gdyż ten uroczy patafian siedział obok mnie stykając się ze mną ramionami. Całe szczęście siedziałam przy oknie, więc chociaż to ratowało mnie z opresji.
Usadowiłam się wygodnie na fotelu i wyjrzałam przez okno, w którym widać było sporą liczbę ludzi. Wszyscy zmierzali do samolotu co zwiastowało, że będzie on nieźle oblężony.
Spojrzałam na Zayna i momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Czy on chciał jeść przed podróżą?!
- Co ty tyle żresz! Zwariowałeś?! - zaatakowałam go i zmierzyłam go swoim morderczym wzrokiem, który tym razem mnie zawiódł. Mój morderczy wzrok nie zabił Zayna Malika.
- Jedzenie uspokaja mnie przed podróżą - powiedział cicho, dalej zażerając się chrupkami i innymi obrzydliwymi rzeczami, które tak na prawdę były przepyszne, ale nie przed lotem.
- Boisz się latać? - spytałam śmiejąc się z niego po cichu. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, co było potwierdzeniem. - Panie i panowie, patafian ciężko znosi latanie samolotem! - wykrzyczałam na cały samolot, aż ludzie zaczęli się na mnie spoglądać. Czułam się z tym jeszcze lepiej niż super!
- Jestem Zayn - powiedział przez zaciśnięte zęby, które w tamtym momencie nic nie przeżuwały. - Nie żaden patafian, laleczko.
- A ja jestem Perrie i mogę być laleczką, ale nie dla ciebie - fuknęłam i przyłożyłam mu ostrzegawczo palec do nosa. Westchnęłam i spojrzałam na szatyna. - Oj, czeka nas ekscytująca podróż - rzekłam rozmarzonym tonem, a w tle usłyszałam drażniący głos stewardessy, która informowała o rzeczach, do których i tak nigdy nie stosowałam.
Po chwili samolot zaczął się trząść i jechać po równej, oświetlonej powierzchni. Uniósł się trochę ku górze i nawet się nie obejrzałam, a byliśmy już w powietrzu.
Spojrzałam szczęśliwa na Zayna (wiem, może to dziwne, ale zawsze, gdy samolot wzbił się w powietrze byłam niezmiernie szczęśliwa), ale on nie wydawał się jakoś super uśmiechnięty. Siedział na fotelu skulony, jakby czegoś się bał.
W końcu przechylił się trochę, zrobił niewyraźną, wręcz przestraszoną minę i zawartość jego żołądka wylądowała na moich nogach.
- Czy ty właśnie zrzygałeś mi się na buty? - spytałam przez zaciśnięte zęby.
To był ten moment... Tak, dokładnie ten, w którym nie miałam okresu, a mogłabym zabić cały naród przez jedną małą drobnostkę. Ale czy zwrócenie na kogoś jedzenia jest, do jasnej cholery, błahostką?
- Na to wygląda - powiedział spokojnie, jakby nigdy nic się nie stało, a on na mnie nie zwymiotował. Jasne, wmawiaj tak sobie, patafianie. - Czy to oznacza, że zginę marnie?
- A jak myślisz?! - zaatakowałam go. - Nie zabrałam żadnych rzeczy na przebranie!
- Dlaczego?
Czy on tylko udawał, że jest aż tak głupi?
- Nie zauważyłeś?! Uciekłam sprzed ołtarza! - wydarłam się i miałam wrażenie, że wszystkie pary oczu w samolocie są zwrócone na mnie i moją ślubna sukienkę. - Wyobraź sobie, że jestem w sukni ślubnej i lecę do Grecji z jakimś patafianem!
- Po imieniu, laleczko - pouczył mnie.
- Och, zamknij się! - odparłam zirytowana. - I nie mów tak do mnie!
- Dobrze. Nie denerwuj się, laleczko - uspokoił mnie.
- Ugh!
Czym prędzej udałam się do malutkiej toalety, w której zmyłam z siebie zawartość jego żołądka. Za każdym razem kiedy spojrzałam na swoje buty, albo chociaż pomyślałam co na nich jest robiło mi się słabo.
Dokładnie zmyłam wymiociny ze swoich stóp oraz butów i niezgrabnie, potykając się o walizkę szatyna wróciłam na swoje miejsce ignorując Zayna. Tyle, że on spał, więc jak mogłam go ignorować skoro nawet na mnie nie patrzył?
Wyglądał zabawnie, gdy spał wtulony w siedzenia, a ślina ciekła mu z ust. Jak dziecko, które właśnie zasnęło po tym jak uśpiła je matka. Tyle, że to nie było urocze dziecko tylko patafian, który ukradł mi bilety, potem taksówkę, a następnie poleciał ze mną samolotem do ciepłych krajów na MÓJ miesiąc miodowy.
Czułam, że to będą najgorsze, najbardziej nienormalne i pełne skandali wakacje.
Czy miałam rację?
______________________________
Zaglądajcie do bohaterów, zwiastuna i reszty przydatnych rzeczy na tym blogu:)
Jak 1 rozdział?
Nie ma to jak porządna solarka przed ślubem - pomyślałam marszcząc nos przez odór swoich nóg.
- O kurwa, ślub! - wykrzyknęłam zrywając się z łóżka.
Momentalnie moje stopy przestały nieprzyjemnie pachnieć, a na zegarze widniała ósma pięćdziesiąt dziewięć. Przetarłam oczy nie wierząc, że jest tak późno. Jeszcze raz spojrzałam na zegarek i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam na nim godzinę ósmą pięćdziesiąt osiem. Minuta robi różnicę!
Rozejrzałam się po pokoju próbując znaleźć spokój, który zazwyczaj w nim panował, niestety zamiast niego obok siebie, na łóżku zobaczyłam jeszcze ciepły odciśnięty ślad czyjejś pupy.
- Czy ja... czy ja naprawdę się z nim przespałam? - zadałam pytanie sama sobie, ale odpowiedź była jasna jak moja nieopalona twarz.
Przespałam się z jakimś tam Zaynem z jakiegoś zespołu, który jest sławny!
Kurwa! Jeśli te hieny cmentarne tego nie wywęszą stanie się cud! - pomyślałam.
Ale na moje przemyślenia nie było czasu. Miałam tak niewiele czasu, a przecież jeszcze musiałam zdążyć do kosmetyczki, fryzjera i innych pierdół, na których tak bardzo zależało dziewczynom i mojej mamie.
Zaczęłam poszukiwania moich dokumentów oraz biletów na miesiąc miodowy. Niestety nigdzie ich nie było. Przeszukałam każdy, najmniejszy zakamarek pokoju hotelowego i nic! Przepadły jak kamień w wodę. Nie miałam innego wyjścia i nie zważając na zgubione rzeczy pognałam na spotkanie z fryzjerką.
***
Usiadłam w kącie opierając głowę o moją śnieżnobiałą suknię.
Można było powiedzieć, że wyglądałam pięknie, całkiem jak księżniczka. Miałam na sobie śliczną, długą białą suknie ślubną, o której marzyłaby pewnie każda dziewczyna. Pojedyncze loki zwisały na moich ramionach, a makijaż tamtego dnia był zupełnie inny niż ten, który miałam zazwyczaj, był delikatny, zmysłowy... Zupełnie inny niż mój charakter i nastrój na ten dzień.
Naprawdę nie chciałam za niego wychodzić, ale nie miała wyjścia... Moja mama wmawiała mi, że tak będzie lepiej.
Dokładnie pamiętam dzień, w którym oświadczyła mi, że będę miała męża... Siedziałam wtedy na naszej najwygodniejszej sofie w salonie przegryzając jakieś tanie chrupki z marketu. Jakież było moje zdziwienie, gdy moja matula szepnęła, że musimy poważnie porozmawiać. Bez skrępowania opowiedziała mi jak wyobraża sobie moje życie i różne inne bzdety, które nie za bardzo mnie interesowały. Pomyślałam, że to zwykłe gadki-szmatki i, że każda matka czuje potrzebę aby poukładać życie swoich dzieci. Trochę ją też rozumiałam, nigdy nie byłam normalnym dzieckiem ani przykładną córką. Jednak tego co powiedziała później nie spodziewałabym się nigdy. Mogłabym powiedzieć, że nigdy nie kochałyśmy się zbytnio, nie byłam z nią na tyle blisko abyśmy kiedykolwiek rozumiały się choć w małym stopniu. Ale wtedy? Nienawidziłam jej. Zniszczyła całe moje dotychczasowe życie tą wiadomością. W tamtej chwili wydawało mi się, że wystarczy tylko lina, taborecik i jechana! Nie powstrzymałam się od wylewu złości, miałam ochotę się na nią rzucić z pięściami i zabić... ale przecież nie mogłam tego zrobić tacie. Jaki był taki był, ale to jednak mój ojciec i, gdyby nie moja matka byłby najwspanialszym człowiekiem na świecie.
- Tak będzie dla ciebie lepiej - powiedziała pewnie. - Wdzięk, uroda i twój piękny głos przeminą, a męża będziesz miała nadal - uśmiechnęła się, jakby uświadomiła mi coś z czym natychmiast bym się zgodziła.
- Mam dobrą pracę, kocham ją na pewno bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę! - wrzasnęłam.
Stwierdziła, że to czym się zajmuję, że śpiew, fani, sława... to wszystko kiedyś minie, a ja zostanę na lodzie, bez pieniędzy i błąkając się pod mostami. Ale przecież nie będzie mi to grozić jeśli wyjdę za bogatego i przystojnego mężczyznę.
Jak ona mogła?! Jak mogła być tak bezczelna i wmawiać mi, że tak będzie dla mnie lepiej?
- To nie jest pewna praca - powiedziała cicho, jakby swoim szeptem chciała mnie jeszcze bardziej wkurzyć. - W każdej chwili możesz wylecieć z tego show i kto się wtedy tobą zajmie? Złotko moje, sreberko... - prosiła. - Słuchaj się mnie, pieniążku.
Jej zwroty... Czy oznaczyły, że uważa mnie jako źródło utrzymania? Że zależało jej tylko na pieniądzach?
Być może chciała dla mnie dobrze, być może źle ją rozumiałam. A co jeśli ona naprawdę nigdy nie chciała taka być? Źle ją oceniałam? A nóż widelec to sprawka pieniędzy? Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Mając takiego zięcia moja rodzina wzbogaciłaby się potrójnie. Mama już ostrzyła ząbki aby tylko tata wszedł w jakieś układy z Andrew, ale on nie chciał. Zgodził się na ten ślub tylko dlatego, że matka nalegała i tak wypadało.
No cóż musiałam znieść ten ból i zwyczajnie się poddać.
Postawiłam swoją zgrabną, przysłoniętą białą kreacją pupę do pionu i spojrzałam na zegarek. Zostało niewiele czasu. Musiałam wstawić się przy wejściu do kościoła. Stwierdziłam jednak, że nie można tego zbyt poważnie. Przecież mogłam iść do ołtarza z uśmiechem na ustach. Nie umierałam...
Znikąd, przed moją osobą wyrosła Jade.
- Gdzieś ty była? - zaatakowała mnie na wstępie. - Czekamy na ciebie.
- Musiałam sobie przemyśleć kilka rzeczy - mruknęłam ledwo słyszalnie.
- Chyba pomyliłam przyjaciółki - powiedziała zaskoczona. - Moja Perrie powiedziałaby coś w stylu "Odpychałam rury w kanalizacji" - zaśmiała się, ja również się uśmiechnęłam. - Nie martw się. Jesteś najpiękniejszą panną młodą jaką kiedykolwiek widziałam! - przyznała przyglądając mi się.
- Jade, jesteś pierwszy raz na ślubie - uświadomiłam ją chichocząc pod nosem.
- W sumie racja - powiedziała po dłuższym namyśle. - Ale co z tego! I tak jesteś najpiękniejsza.
- Ty bardziej. - Uśmiechnęłam się i byłam chyba lekko zła, że znowu poprawiła mi humor. Przecież to miał być najgorszy dzień w moim życiu, powinnam płakać!
- Jeśli popłacze się na tym ślubie to ty własnoręcznie będziesz poprawiać mi makijaż! - żaliła się udając szloch. - A nie! Przecież ty od razu po ceremonii wyjeżdżasz na miesiąc miodowy - zauważyła słusznie.
- Nie wiem czy to wypali - mruknęłam. - Chyba zgubiłam gdzieś paszporty i bilety.
- To ty nic nie wiesz? - spytała zdziwiona.
- Czego nie wiem?
- Ach, nieważne! Wyjdzie w praniu, pani Henley - zaśmiała się.
Wyjdzie w praniu... Jasne... O ile umiałabym je robić.
***
Przed kościołem stała masa ludzi, jakby zrobili przecenę w Tesco, a to przecież tylko ja brałam ślub. Z Perrie Edwards miałam stać się Perrie Henley. To przecież nic takiego.
Spojrzałam na druhny, które stały obok mnie pokrzepiająco ściskając moje ramiona. Były świadome, że to wszystko nie dzieje się dzięki
Usłyszałam grającą melodię Marszu Mendelsona, a moje serce zaczęło tykać niczym bomba. Potwornie bałam się tego co miało nastąpić, ale mimo to szczerzyłam do wszystkich zęby jakby to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Ustawiłam się na swoim miejscu czując obok siebie obecność ojca i jego rękę, którą mnie trzymał. Spojrzałam na siebie, ale chyba nie powinnam była tego robić, gdyż zdenerwowany wzrok mojej druhny spotkał się z moim. Jade przejmowała się tym ślubem bardziej niż ja. O matko i córko, co się stało z tym światem?!
Nawet nie zauważyłam kiedy mój tata zaczął kierować mnie ku pięknie przyozdobionemu ołtarzowi, na którym stał już ksiądz i Andrew, który wyglądał jak OMÓJBOŻE! W garniturze, z zaczesanymi na bok włosami i kilkudniowym zarostem wyglądał jak ósmy cud świata. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mogłabym wyjść za niego choćby przez to jak wyglądał. Z resztą... zawsze był przystojny.
Stanęłam obok mężczyzny, który zaraz miał stać się moim mężem i posłałam słaby uśmiech ojcu.
Ksiądz zaczął mówić coś czego w ogóle nie rozumiałam. Byłam zbyt głupia na takie ckliwe i głębokie przemowy. Za to mój narzeczony słuchał ze skupieniem, jakby brał to wszystko na poważnie.
- Dasz radę. - Ścisnął mocniej moją rękę. - Wytrzymamy to. - Wysłał mi pokrzepiający uśmiech, ale nie odpowiedziałam mu tym samym. W mojej głowie zaczęły się rodzić różne, najdziwniejsze myśli i pomysły, więc byłam skupiona odganianiem ich od siebie, co było nie lada wyzwaniem.
- Andrew, czy bierzesz sobie Perrie za żonę na dobre i na złe, wyrzekając się innych kobiet, dopóki śmierć was nie rozłączy? - spytał pastor uważnie przyglądając się brunetowi.
- Tak - odpowiedział poważnie, ale mimo to z uśmiechem na ustach. Wydawało się, jakby w ogóle się nie stresował.
- Perrie - skierował się do mnie, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bardzo nieprzyjemny - czy bierzesz sobie Andrew za męża na dobre i na złe, wyrzekając się innych mężczyzn, dopóki śmierć was nie rozłączy?
Spojrzałam na wszystkich ludzi zebranych w kościele, którzy zalani łzami i uśmiechnięci wyczekiwali mojego głosu. Jednego słowa, które zadecyduje o przyszłości mojego życia. Wydawało mi się, że błądziłam po nich wzrokiem bardzo długo, a tak naprawdę nawet nie wiedziałam ile czasu minęło.
- Perrie - przywołał mnie duchowny i powróciłam wzrokiem do narzeczonego. - Czy bierzesz sobie Andrew za męża na dobre i na złe, wyrzekając się innych mężczyzn dopóki śmierć was nie rozłączy? - powtórzył.
- Nie. - Nie wiedziałam dlaczego, a moje oczy wypełniły się łzami. Zdziwienie opanowało twarze wszystkich zebranych. - Nie mogę, przepraszam cię Andrew - wyszeptałam patrząc na niego przepraszająco, a w jego oczach zobaczyłam jakby... smutek, żal?
Chwyciłam brzegi swojej długiej, białej sukni i pognałam w stronę wielkich drzwi wyjścia. Popchnęłam je, a moje oczy zostały oślepione błyskiem fleszy. Z trudem przepchałam się przez setki ludzi, którzy tam byli i złapałam oddech.
Skąd ci ludzie wiedzieli, gdzie biorę ślub?!
Przede mną, na ulicy stała taksówka. Dziękowałam Bogu w myślach, że tam była. To tak jakby moje jedyne wybawienie.
- Proszę ruszać - zakomenderowałam taksówkarzowi, ale ten tylko wywrócił oczami i nie miał zamiaru jechać. - No co pan robi?! - wrzasnęłam. - Tamta wściekła, czerwona na twarzy kobieta to moja matka. - Wskazałam na kobietę, która wyrywała sobie włosy z głowy i rozszalała gnała w stronę samochodu.
Mężczyzna spojrzał w stronę mojej rodzicielki i momentalnie, z całą siłą nacisnął na pedał gazu.
- Ufff, już myślałam, że mnie zabiją. - Odetchnęłam z ulgą, gdy kościół i zdziwieni ludzi zaczęli maleć w moich oczach aż w końcu w ogóle zniknęli z zasięgu mojego wzroku. - Widzi pan, tak się składa, że właśnie uciekłam sprzed ołtarza i jestem z siebie taka dumna! - pochwaliłam się, ale mężczyzna nie podzielał moje entuzjazmu.
- Przepraszam, laleczko - chrząknął ktoś obok mnie. Podskoczyłam z przerażenia i spojrzałam się na osobę obok.
Ujrzałam szatyna spoglądającego na mnie wzrokiem znudzonego lwiątka. Mimo to płomyki w jego oczach były takie same jak wczoraj. Tak, to był Zayn ktośtam-patafian. Jedno pytanie krążyło w mojej głowie: jak mogłam go nie zauważyć?
Czy ja zawsze muszę trafiać na ludzi, którzy później prześladują mnie przez całe życie? Już mam trzy przyjaciółki, które napatoczyły się na mojej drodze i od tamtej chwili nie odstępowały mnie na krok. Ale za to je kocham.
- To ty? Jak się tu znalazłeś?! To moja taksówka, zjeżdżaj stąd, patafianie! - warknęłam odsuwając się od niego jak najbardziej, choć taksówka nie była zbyt obszerna. - Na lotnisko, proszę. Mam zamiar jechać na miesiąc miodowy - wytłumaczyłam taksówkarzowi, a ten mruknął pod nosem kilka przekleństw. - Tylko nie wiem jak to zrobię - mruknęłam przypominając sobie, że ja do jasnej Anielki nie mam biletów na ten lot!
- Sorki, laleczko, ale my się z deczka nie rozumiemy. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Tak się składa, że ja w tym aucie byłem pierwszy, nie jestem żadnym patafianem, tylko Zayn, ale jeśli to ci nie odpowiada to możesz w ogóle się nie odzywać, a taksówka jest nasza. - Ukazał szereg równych zębów.
- Jak to nasza? - spytałam zaskoczona jego prostactwem.
- Lecę z tobą. - Pokazał mi moje dwa bilety (tak to były te bilety, które mi zginęły!) i zaśmiał się, lecz jego śmiech raczej był podobny do tego diabła.
- Jak... Jak ty... Co ty kurwa wyprawiasz?! - wrzasnęłam długo zbierając się żeby cokolwiek z siebie wykrztusić.
- "Och, Zayn, proszę, jestem taka nie szczęśliwa! Pojedź tam ze mną, błagam!" - zaczął naśladować coś co brzmiało jak okres godowy słoni morskich, ale to raczej były moje wczorajsze jęki.
Warknęłam pod nosem. Wydawało mi się, że znałam tego człowieka od kilkunastu minut, a już go nienawidziłam.
- Nie mogłem nie ulec twoim błaganiom, laleczko.
- Dość! To nie był mój głos, a ja wcale się z tobą nie przespałam i nie dałam ci tych cholernych biletów - powiedziałam wściekła.
- Jasne, wmawiaj sobie, że nie przespałaś się z największą gwiazdą dzień przed ślubem, laleczko - zadrwił ze mnie.
- Powiem ci więcej! Ty sam ukradłeś mi te bilety oraz mój paszport i wszystkie inne rzeczy, gdyż byłeś zazdrosny, że tak piękna kobieta jak ja niedługo będzie zaobrączkowana. - Uśmiechnęłam się swoją wersję wydarzeń i spojrzałam dumna na taksówkarza, który tylko kręcił głową z politowaniem. Pewnie nie rozumiał mojego geniuszu.
- Fascynujące, kontynuuj, laleczko.
- Przestań tak na mnie mówić, patafianie! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Myślałam, że jeśli je puszczę to zaraz coś we mnie pęknie i go zabije. Tak, mogłabym go zabić. Kobieta uciekająca sprzed ołtarza jest zdolna do wszystkiego.
- Dobrze, laleczko. - Uśmiechnął się pod nosem.
***
Gdy staliśmy w korkach, gdy jechaliśmy z prędkością światła i, gdy każde z nas (taksówkarz też) żyło w swoim świecie miałam nadzieję, że będący obok mnie patafian w końcu przestanie stroić sobie te głupie żarty i wysiądzie z taksówki. Lecz tak się nie stało. Mimo moich próśb, jęków i innych różnych rzeczy on nieugięcie siedział na swoim miejscu gapiąc się za okno.
Typowy facet - nic do niego nie dociera.
Spojrzałam na zegarek. Za pół godziny miałam mieć lot, a ja wciąż nie byłam na miejscu.
- Przepraszam . - Szturchnęłam taksówkarza - czy można trochę szybciej?
Mężczyzna nie odezwał się, spojrzałam na niego zirytowana, ale ten wydawał się tego nie zauważyć.
- Dlaczego on w ogóle się nie odzywa? - spytałam szeptem.
- Do mnie się odzywa, prawda? - skierował się do kierowcy, który odpowiedział krótkie "tak". - To do ciebie się nic nie mówi - stwierdził z rozbawieniem.
- Ale czemu? - spytałam zaskoczona.
- Kobieta zostawiła go w taki sam sposób jak ty swojego narzeczonego - wyjaśnił krótko.
- No wiesz co! - rzucił zezłoszczony w stronę mulata. - Jesteś rozpieszczony i podły! - fuknął, a ja z czystym sercem mogłam się z nim zgodzić.
- To już wiem, coś jeszcze? - spytał znudzony.
- Tak. Już jesteśmy - powiedział i spojrzał na nas w lusterku. - Miłej podróży i miesiąca miodowego. Rachunek wyśle pocztą.
- Zabawny jak zawsze - zaśmiał się Zayn i wyciągnął portfel.
- Czego nie zrozumiałeś w słowach "rachunek wyślę pocztą"? - spytał poważnie spoglądając na szatyna z politowaniem.
Wysiadłam z samochodu patrząc na tą głupią scenkę i powoli szłam w stronę wielkiego lotniska.
- Spokojnie, kolo - próbował skruszyć kamień z jego twarzy. - Trzymaj się. - Posłał mu swój irytujący uśmieszek i pobiegł w moją stronę.
O nieeee.
- Niestety tutaj musimy się pożegnać. - Teatralnie chwyciłam się za serce. - Miło było poznać, a teraz oddaj bilety, patafianie - warknęłam.
- Ależ nie musimy się żegnać, lecimy razem, laleczko - uśmiechnął się zawadiacko.
***
Odprawa poszła dosyć sprawnie pomijając jeden, drobny incydent...
Kolejki były wszędzie bardzo długie, więc żeby nie było trzeba czekać jedna dobroduszna pracownica lotniska przepuściła Zayna bez potrzeby czekania w nich. Szłam za nim, ale dziewczyna stanowczo stanęła przede mną nie dając mi możliwości przejścia.
- A mnie to już niby nie? - spytałam wściekła.
- Przykro mi, ale nie możemy przepuszczać byle kogo - oznajmiła mi spokojnym tonem, jakby nawdychała się jakichś olejków uspokajających.
Zobaczyłam wzrok szatyna widocznie szydzącego ze mnie. Jego płuca wydawały się na chwilę przestać pracować, gdyż za każdym razem, kiedy chciał nabrać powietrza wybuchał jeszcze większym śmiechem.
A to podśmiechujek.
- Byle kogo?! Dziewczyno, czy ty masz pojęcie z kim rozmawiasz?! - zaatakowałam ją.
Brunetka zlustrowała mnie dokładnie, od góry do dołu, po czym spojrzała na mnie obojętnie i ze stoickim spokojem odparła:
- Nie mam pojęcia.
- Ty mała, głupia...
- Ona jest ze mną - przerwał roześmiany chłopak, wciąż chichrając się pod nosem.
Pracownica spojrzała na niego, zrobiła maślane oczka i jakby nic, nigdy się nie stało przepuściła mnie przed kilku metrową kolejką.
- Suka - mruknęłam za jej plecami.
Już bez większych przeszkód udaliśmy się do samolotu. Zajęliśmy swoje miejsca, które niestety były blisko siebie. Bardzo, BARDZO blisko siebie, gdyż ten uroczy patafian siedział obok mnie stykając się ze mną ramionami. Całe szczęście siedziałam przy oknie, więc chociaż to ratowało mnie z opresji.
Usadowiłam się wygodnie na fotelu i wyjrzałam przez okno, w którym widać było sporą liczbę ludzi. Wszyscy zmierzali do samolotu co zwiastowało, że będzie on nieźle oblężony.
Spojrzałam na Zayna i momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Czy on chciał jeść przed podróżą?!
- Co ty tyle żresz! Zwariowałeś?! - zaatakowałam go i zmierzyłam go swoim morderczym wzrokiem, który tym razem mnie zawiódł. Mój morderczy wzrok nie zabił Zayna Malika.
- Jedzenie uspokaja mnie przed podróżą - powiedział cicho, dalej zażerając się chrupkami i innymi obrzydliwymi rzeczami, które tak na prawdę były przepyszne, ale nie przed lotem.
- Boisz się latać? - spytałam śmiejąc się z niego po cichu. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, co było potwierdzeniem. - Panie i panowie, patafian ciężko znosi latanie samolotem! - wykrzyczałam na cały samolot, aż ludzie zaczęli się na mnie spoglądać. Czułam się z tym jeszcze lepiej niż super!
- Jestem Zayn - powiedział przez zaciśnięte zęby, które w tamtym momencie nic nie przeżuwały. - Nie żaden patafian, laleczko.
- A ja jestem Perrie i mogę być laleczką, ale nie dla ciebie - fuknęłam i przyłożyłam mu ostrzegawczo palec do nosa. Westchnęłam i spojrzałam na szatyna. - Oj, czeka nas ekscytująca podróż - rzekłam rozmarzonym tonem, a w tle usłyszałam drażniący głos stewardessy, która informowała o rzeczach, do których i tak nigdy nie stosowałam.
Po chwili samolot zaczął się trząść i jechać po równej, oświetlonej powierzchni. Uniósł się trochę ku górze i nawet się nie obejrzałam, a byliśmy już w powietrzu.
Spojrzałam szczęśliwa na Zayna (wiem, może to dziwne, ale zawsze, gdy samolot wzbił się w powietrze byłam niezmiernie szczęśliwa), ale on nie wydawał się jakoś super uśmiechnięty. Siedział na fotelu skulony, jakby czegoś się bał.
W końcu przechylił się trochę, zrobił niewyraźną, wręcz przestraszoną minę i zawartość jego żołądka wylądowała na moich nogach.
- Czy ty właśnie zrzygałeś mi się na buty? - spytałam przez zaciśnięte zęby.
To był ten moment... Tak, dokładnie ten, w którym nie miałam okresu, a mogłabym zabić cały naród przez jedną małą drobnostkę. Ale czy zwrócenie na kogoś jedzenia jest, do jasnej cholery, błahostką?
- Na to wygląda - powiedział spokojnie, jakby nigdy nic się nie stało, a on na mnie nie zwymiotował. Jasne, wmawiaj tak sobie, patafianie. - Czy to oznacza, że zginę marnie?
- A jak myślisz?! - zaatakowałam go. - Nie zabrałam żadnych rzeczy na przebranie!
- Dlaczego?
Czy on tylko udawał, że jest aż tak głupi?
- Nie zauważyłeś?! Uciekłam sprzed ołtarza! - wydarłam się i miałam wrażenie, że wszystkie pary oczu w samolocie są zwrócone na mnie i moją ślubna sukienkę. - Wyobraź sobie, że jestem w sukni ślubnej i lecę do Grecji z jakimś patafianem!
- Po imieniu, laleczko - pouczył mnie.
- Och, zamknij się! - odparłam zirytowana. - I nie mów tak do mnie!
- Dobrze. Nie denerwuj się, laleczko - uspokoił mnie.
- Ugh!
Czym prędzej udałam się do malutkiej toalety, w której zmyłam z siebie zawartość jego żołądka. Za każdym razem kiedy spojrzałam na swoje buty, albo chociaż pomyślałam co na nich jest robiło mi się słabo.
Dokładnie zmyłam wymiociny ze swoich stóp oraz butów i niezgrabnie, potykając się o walizkę szatyna wróciłam na swoje miejsce ignorując Zayna. Tyle, że on spał, więc jak mogłam go ignorować skoro nawet na mnie nie patrzył?
Wyglądał zabawnie, gdy spał wtulony w siedzenia, a ślina ciekła mu z ust. Jak dziecko, które właśnie zasnęło po tym jak uśpiła je matka. Tyle, że to nie było urocze dziecko tylko patafian, który ukradł mi bilety, potem taksówkę, a następnie poleciał ze mną samolotem do ciepłych krajów na MÓJ miesiąc miodowy.
Czułam, że to będą najgorsze, najbardziej nienormalne i pełne skandali wakacje.
Czy miałam rację?
______________________________
Zaglądajcie do bohaterów, zwiastuna i reszty przydatnych rzeczy na tym blogu:)
Jak 1 rozdział?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz