sobota, 19 grudnia 2015

Prolog

To był mój ostatni dzień wolności. W sumie byłam już na to całkiem obojętna. Cieszyłabym się pewnie, gdybym to ja ustalała schemat, wokół którego będzie opierać się całe moje życie. Niestety zrobił to ktoś inny... W tym przypadku dziękuje mojej mamie za to, że sama zdecydowała z kim mam wziąć ślub i spędzić resztę swojego życia, a powinno być ono długie, ponieważ nie wybieram się na tamten świat (przynajmniej tak mi powiedziała moja rodzicielka).
Upadłam plackiem na kanapę w jakimś drogim, luksusowym hotelu, którego nazwy nie potrafiłam wymówić. Westchnęłam, gdy usłyszałam dziewczęce chichoty, będące coraz bliżej mnie.
- No popatrzcie tylko! Nasza Perrie znów całuje się z łóżkiem - zachichotała Leigh-Anne.
- Ocknij się Pezz! Jutro wychodzisz za mąż za najprzystojniejszego i najbogatszego człowieka na całej kuli ziemskiej! Powinnaś się cieszyć! - powiedziała entuzjastycznie Jesy.
Podniosłam głowę i spojrzałam na nie wzrokiem zabójcy, którego używałam dość często, bo niestety z tą bandą nie dało się inaczej. Przechwyciłam wzrok Jade, która jako jedyna wydawała się mnie rozumieć i nie wpadała w szał mojego ślubu. Siedziała cicho, jak nigdy dotąd.
- Czy moje najukochańsze Little Mix może w końcu zrozumieć, że wychodzenie za mąż za tego człowieka to jak zawarcie związku małżeńskiego z kamieniem? - powiedziałam wolno, aby na pewno każda z nich dobrze mnie zrozumiała.
- Przecież wiem, tylko tak się z tobą droczę - zaśmiała się Jesy poklepując mnie po ramieniu.
- To tak naprawdę się nie kochacie? - spytała zaskoczona Pinnock, patrząc na mnie wzrokiem małego, niewinnego kotka.
- Leigh! - zbeształa ją Jade, abym już więcej nie musiała słyszeć choćby słowa o moim niechcianym ślubie. Za to ją kochałam, wiedziała czego tak naprawdę chce, a czego po prostu nie znoszę. Ślub był tematem tabu, nie można było podejmować się rozmowy o nim, inaczej mogłam znienawidzić osobę mówiącą o nim choćby słówko. Tak - znienawidziłam swoją mamę.
- Ale szykuje się dzisiaj idealny wieczór panieński - powiedziała wesoło Jade. Dziewczyny zaklaskały w dłonie szczerząc się do siebie jak głupie do sera.
- Przestańcie. Nie mam dzisiaj ochoty na zabawę - mruknęłam znów opadając na miękkie łóżko.
Gdyby można było brać ślub z łóżkami - życie byłoby łatwiejsze...
- Wiem, że tego chcesz - pisnęła mi pod uchem Jadie.
Uśmiechnęłam się.
- Nienawidzę cię, Jade - zaśmiałam się. - Ale za to tak bardzo was kocham! - jęknęłam i objęłam je wszystkie. - Nie wiem co bym bez was zrobiła, chyba skamieniałabym razem z tym głazem.
- Jakim głazem? - nie obyło się bez zdezorientowania Leigh-Anne.
- Moim mężem, skarbie, przyszłym mężem - powiedziałam z trudem.
***
- Restauracja? - spytała Jesy.
Byłyśmy właśnie w trakcie podejmowania decyzji, gdzie spędzimy moje ostatnie chwile życia bez obrączki na ręku. Wydaje mi się, że dziewczyny przejmowały się tym bardziej niż ja. Tak naprawdę, ja już miałam to - mówiąc kolokwialnie - gdzieś. Mimo to, razem z resztą intensywnie myślałam nad miejscem na imprezę... Ostatnią imprezę jako narzeczona.
- Zbyt nudne - powiedziałam beznamiętnie, zeskrobując lakier z paznokcia.
- Może bar? - zaproponowała Jade ze skupieniem wymalowanym na twarzy.
- Zbyt oklepane - stwierdziłam nie przerywając mojej interesującej czynności.
- To może niech nasza mała maskotka coś zaproponuje - zaśmiała się Kokardeczka wskazując na bujającą w obłokach Leigh.
- Może pójdźmy na koncert! - pisnęła uradowana swoim pomysłem.
Zaśmiałam się razem Jade i Jesy na kolejny bezsensowną myśl mulatki.
- Co to za głupi pomysł - zaśmiała się Jade. Chwilę potem spoważniała. Wbiła swój zaciekawiony wzrok w smutną Pinnock. - To nie jest taki głupi pomysł - mruknęła zdziwiona.
Wraz z Jesy opanowałam śmiech, który w tamtym momencie był całkiem niepotrzebny. Stał się cud! Nasza mała, głupiutka afromenka w końcu mówiła do rzeczy.
- Sama to wymyśliłaś? - spytała Jesy.
- Samiusieńka - zarumieniła się. - Więc kto jest za moim pomysłem? - uśmiechnęła się dumnie.
Wszystkie uniosłyśmy rękę, a Jesy już zaczęła grzebać w telefonie. Z prędkością światła znalazła to czego szukała i wyszczerzyła się do nas.
- W pobliżu są dwa koncerty - powiedziała wolno, lecz widziałam, że jest co raz bardziej podekscytowana. - One Direction i Justina Biebera. Na który idziemy? - spytała sugestywnie poruszając brwiami.
- Chodźmy na Justina. Proszę! - wyjęczała latynoska, a ja pokręciłam głową.
- Nie ma mowy - wtrąciła się Jessica. Zgadzałam się z nią w stu procentach.
- Mogę iść na wszystko byle nie na Justina - mruknęła Jade.
- Jesteście okrutne, wiecie?! Ja też mam swoje uczucia! - powiedziała z wyrzutem.
- A ja nie - wzruszyłam ramionami. - Już całkiem skamieniałam - zaśmiałam się. - Idziemy na One... One - co, do jasnej cholery?!
- One Direction - podpowiedziała mi cichutkim głosikiem Jade.
- Dlaczego ta nazwa nic mi nie mówi? - spytałam się zdezorientowana.
- Jak możesz ich nie znać?! - spytała Nelson wwiercając we mnie swoje zaskoczone spojrzenie. - Spotkaliśmy się raz z nimi - rzekła.
Coś jakby zaczęło mi świtać.
- To było wtedy, gdy dowiedziałam się, że wychodzę za mąż? - spytałam przywracając sobie najgorsze chwile w moim życiu.
Pamiętam to dobrze. Rodzinny obiad, miła atmosfera, dziwnie uśmiechnięta twarz mamy i "niezapowiedziani" goście. Wszystko było ukartowane... Nawet przypalenie spaghetti, które tak uwielbiałam!
 - Bardzo możliwe - pisnęła Jade.
 - Już pamiętam! Byłam wtedy na kacu, po tej nocnej popijawie, którą sobie urządziłam. Nie przyszłam tego dnia.
 - Faktycznie - Jess podrapała się po głowie. - Nawet nie wiesz co cię ominęło - dodała po krótkim namyśle.
 - Nie czuję zbytnio zazdrości - mruknęłam obojętna. - Są chociaż dobrzy?
- Serio nie słyszałaś żadnej ich piosenki? - teraz głos zabrała Leigh-Anne. - Może chociaż "One way or another"?
- Ach, to! - zaśmiałam się ze swojej głupoty. - Nie kojarzę - mruknęłam beznamiętnie.
Dziewczyny westchnęły. Jade wywróciła oczami, nienawidziłam kiedy to robiła.
- Zresztą nie dziwcie się mi. Jedyne koncerty, na których byłam to nasze - wyjaśniłam śmiejąc się pod nosem. - Ale nie martwcie się, ufam wam.
***
Szał wielkich przygotowań, ubierania i malowania na szaloną noc (tak ją nazwała Jade) trwał w najlepsze. Byłyśmy w końcu gotowe i mogłam bez chwili zawahania stwierdzić, że wyglądałyśmy całkiem nieźle. Mogłyśmy zrobić z siebie idealne kandydatki na żony bez stylistów i - jak stwierdziła Jesy - bez mózgów. Kłóciłabym się w tej kwestii, bo ja - w odróżnieniu od Leigh - miałam go zawsze przy sobie.
Usłyszałyśmy pukanie do drzwi i wszystkie znacząco spojrzałyśmy na latynoskę.
- Lee, to twoja sprawka? - spytałam.
Byłam prawie pewna, że nasza najdroższa przyjaciółka znów zamówiła szampana. Zdarzało się jej to zrobić, nie pierwszy raz i nie ostatni.
- Nie! - zaprzeczyła od razu. - Tym razem to nie ja - powiedziała z bezradną miną.
 Och, biedna Lee, była jak oskarżony stojący przed sędzią. Zupełnie zagubiona.
- Wejść! - krzyknęłam, po czym białe drzwi uchyliły się, a moim oczom ukazała się całkiem znajoma postać. Westchnęłam, a dziewczyny zatrzepotały rzęsami. Przecież dwie z nich miały chłopaków, do cholery!
Jeszcze jego tam brakowało...
- Cześć, skarbie - uśmiechnął się do mnie tym swoim czarującym (ale wciąż nudnym) uśmiechem.
- Nieźle ci idzie, kotku - uśmiechnęłam się całując go w policzek. - Jakbym nas nie znała uwierzyłabym, że bardzo się kochamy - mruknęłam. - Dlaczego w ogóle tutaj jesteś? Nie powinniśmy widzieć się przed ślubem - powiedziałam przypominając sobie słowa mojej drogiej matuli.
 - Faktycznie - westchnął. - Chciałem tylko sprawdzić co u ciebie i twoich pięknych koleżanek - uśmiechnął się zalotnie do mych przyjaciółek. - Wybieracie się gdzieś?
- Tak, spędzamy wieczór panieński na koncercie. A ty?
- Idę na dziwki - powiedział obojętnie.
- Fajnie - wyszczerzyłam się. Może to dziwne, ale naprawdę cieszyłam się, że w ten dzień będzie miał akurat TAKĄ rozrywkę.
- Żartowałem - zaśmiał się gorzko. - Będę grać z kolegami w karty.
Serio, Andre? Czy można być aż tak nudnym aby w swój własny wieczór kawalerski grać z kolegami w karty? Rozumiem wszystko - picie całą noc, dziewczyny, narkotyki...  Ale granie w karty?! Czy ten człowiek zdawał sobie sprawę, że miał stracić  swoje beztroskie życie biorąc ślub ze mną?! Ten człowiek to kamień, przysięgam.
- Chcesz dzisiejszą noc spędzić na graniu w karty? - spytałam nie dowierzając.
- Będziemy mieli piwo - odparł jakby to była najbardziej ekstremalna rzecz na świecie.
- Okej - odparłam niemrawo, gdyż po raz tysięczny dał mi do zrozumienia, że jest najnudniejszym człowiekiem na świecie. - Baw się dobrze.
- Ty też - rzucił i wyszedł zamykając drzwi bez najmniejszego hałasu. To ma być mężczyzna?! Nawet drzwiami porządnie nie potrafił trzasnąć.
- Nadal nie mogę uwierzyć jak on może cię nie pociągać - westchnęła Jesy.
- Do jasnej Anielki! Ty i ty... - zaczęłam podnosząc głos i wskazując na rozmarzoną Leigh i rozstrojoną Jesy - macie kochających chłopaków! - wyjaśniłam wrzeszcząc. - A ty... - zatrzymałam swój surowy wzrok na Thrilwall.
- Spokojnie, nie zabiorę ci go - powiedziała obojętnie.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi - wyjaśniłam zmęczona.
Opadłam na łóżko na, którym leżały wszystkie nasze akcesoria kosmetyczne. Pewnie większość z nich połamała się pod naciskiem mojego ciężaru - gdybym jednak powiedziała to głośno dostałabym porządne baty od Jess.
- Tak, wiemy - mruknęła sarkastycznie. - Chcesz naszego dobra i nie pozwolisz żebyśmy kiedykolwiek były z takim burakiem, choć teraz sama z nim jesteś - powiedziała wolno, przeżuwając każde słowo niczym twardego suchara.
-  Naśmiewasz się ze mnie - przyznałam z wyrzutem.
- Może troszkę - zaśmiała mi się w twarz.
- Uważaj, bo cię pacnę! - zagroziłam ze śmiechem. - Ale wiecie co? Nie ma co smęcić! Idziemy się zabawić!
 ***
Już niedługo potem stałyśmy bezpośrednio przy barierkach czekając na zapełnienie się sceny przed nami. Jesminda miała naprawdę wielkie zdolności targowania się. Po długich negocjacjach z kilkoma mężczyznami Jesy udało się nas wcisnąć w pierwszy rząd, pod samą scenę. Nie rozumiałam jej daru przekonywania... A może to zasługa jej obszernych znajomości. Albo tego, że Lee udawała psychicznie chorą przez cały ten czas. No cóż - nie mogłam tego zrozumieć.
Zaczęłyśmy drzeć się razem z tłumem rozjuszonych fanek, gdy myślały, że dzisiejsze gwiazdy wchodzą już na scenę. Potem jęczałyśmy z zawiedzenia, gdy okazało się jednak, że jeszcze nikt nie raczył ruszyć swoich czterech tłustych liter, aby zjawić się na scenie.
- Wy jesteście Little Mix? - ach, moje życie byłoby nudne, gdybym codziennie nie mogła usłyszeć tego pytania. - Nie wierzę własny oczom! - wykrzyknęła podekscytowana. - To naprawdę wy?
Spojrzałam na dziewczyny, które wydawały się zaskoczone. Wiem, że pewnie skłamałyby tej dziewczynce, abym tylko mogła spędzić tę noc na jak największej zabawie, ale nie zrobiły tego. Po prostu milczały.
- Nie - powiedziałam beztrosko. Dziewczyny spojrzały na mnie z przerażeniem i z zaskoczeniem wymalowanym na ich ślicznych buźkach. - Dzisiaj jesteśmy zwykłymi dziewczynami. Jestem zwykłą Perrie, a to moje zwykłe przyjaciółki, właśnie spędzamy czas na zwykłym koncercie niezwykłych ludzi - wyjaśniłam z uśmiechem i w myślach przybiłam sobie piątkę.
Cóż to była za przemowa.
- Więc, czy mogę dostać zwykły autograf od zwykłych dziewczyn? - uśmiechnęła się słodko.
Taką sobie obrała taktykę... Ta mała powinna iść na prezydenta.
- Jeśli masz długopis - powiedziałam, a w tle usłyszałam coraz głośniejsze krzyki tłumów. Momentami zastanawiałam się czy jestem w zoo czy na koncercie.
- Oczywiście, że mam - wyszczerzyła się. - Przecież każda fanka myśli, że spotka swoje idolki na koncercie One Direction - wyjaśniła chichocząc.
Prędko przechwyciłam długopis fanki i podpisałam się jej na ręce, dokładnie to samo zrobiła Jade i Jesy, a Leigh chwilę zastanawiała się czy nie podpisać się dziewczynie na czole, ale w końcu zrezygnowała i również złożyła swój skromny podpis na ramieniu brunetki.
Po krótkiej chwili przed moimi oczami - a dokładniej na scenie - pojawiło się pięciu młodych chłopaków.
Bawiłyśmy się naprawdę świetnie. Skakałyśmy, śpiewałyśmy i wygłupiałyśmy się jak nastolatki, którymi przecież jeszcze niedawno byłyśmy.
Bujałam się w rytm piosenek, które nigdy nie obiły mi się o uszy, a przecież były takie świetne!
Kilkukrotnie wyłapałam wzrok niebieskookiego blondyna, bruneta o włosach piękniejszych od całego Little Mix oraz mulata o spojrzeniu Banderasa. Tak... szczególnie tego Banderasa. Spoglądał na mnie notorycznie. Z czasem zaczęłam zastanawiać się czy nie mam czegoś na twarzy.
Za plecami usłyszałam cichy chichot przyjaciółek. Spojrzałam się na nie, ale te momentalnie spoważniały.
- Czy stało się tu coś o czym nie wiem? - spytałam mierząc ich surowym wzrokiem.
- Dziewczyny trzymały nad tobą tą kartkę - zachichotała szatynka pokazując mi dość sporych rozmiarów biała kartkę, którą dziewczyny od razu przechwyciły.
- Leigh, przysięgam, że kiedyś cię zamorduje - warknęła Kokardeczka i zgniotła kartkę w kulkę.
- Bardzo dobrze, że to powiedziała - mruknęłam. - A teraz mówcie co tam jest.
- "Ona na ciebie leci" - wyszeptała Pinnock.
- Nie żyjesz, skarbie - powiedziała przez zaciśnięte zęby Jess.
A więc sprawa była jasna. Chłopak ze sceny gapił się na mnie, bo moje najukochańsze dziewczyny postanowiły zrobić mi kawał. No cóż... najważniejsze, że nie miałam nic na twarzy.
- Teraz to ja was zabiję - uśmiechnęłam się złowieszczo na co dziewczyny się zaśmiały.
- Spokojnie, Pezz, po co te nerwy? - zagaiła Jade. - Nelson ma coś co pomoże nam wszystkim jeszcze lepiej się bawić - przegryzła wargę chichocząc.
Wszystkie wskazały na obszernych rozmiarów torbę dziewczyny, w której mogłaby pomieścić nawet owczarka niemieckiego. Chwilę potem rozbawiona trójka ukazała moim oczom szklaną butelkę. Tak, to był mój zakazany owoc, ale wciąż najbardziej pożądany. Właśnie tego potrzebowałam.
- Jak przemyciłyście na ten koncert butelkę Burbonu? - spytałam szeptem, jakbym miała wrażenie, że ściany miały uszy. Zaraz, zaraz... przecież tam nie było ścian, tylko nastoletnie fanki.
- Mnie nie pytaj - chrumknęła i byłam już pewna, że ta brakująca część alkoholu z butelki musiała wylądować już w jej przełyku. Tylko kiedy ona zdążyła to zrobić? Czy naprawdę jestem aż tak mało spostrzegawcza? - Jesy potrafi zrobić wszyyyyyyystko! - powiedziała przeciągle uwieszając się na dziewczynie.
- Mam coś czego wy nie macie - spryt - wyjaśniła Jessica.
- Dobra - uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o tym, że procentowa ciecz zaraz spłynie po moim gardle zapewne je drażniąc. Dziewczęta spojrzały na mnie podejrzliwie. - No co się patrzycie? Pijemy!
 ***
Z każdym chwilą byłam coraz bardziej pijana, moje ruchy stawały się coraz bardziej chwiejne, ja coraz lepiej się bawiłam, a wzrok szatyna ze sceny coraz pilniej mnie obserwował. Miałam wrażenie, jakby bał się, że zaraz wyrżnę się na barierki. No, ale jak to? Ja?!
Już nawet zmieniłam mu nazwę, za dziesiątym łykiem jego spojrzenie na moim ciele nie było już w stylu Banderasa, było ono raczej jak bacznie obserwujące mnie spojrzenie patafiana.
- Patafianie, moja miłości - pomrukiwałam sobie w rytm melodii. Mój mózg i serce razem stwierdzili, że te słowa o wiele bardziej pasowałyby w piosence, którą grali.
- Czy możecie być na chwilkę troszkę ciszej? Ja jestem jeden, was są tysiące - odezwał się ze sceny długowłosy. - Niestety Zayn źle się poczuł i dokończymy resztę koncertu bez niego - nie zdążył dokończyć, a już z widowni słychać było buczenie i pojękiwanie zawiedzionych fanek.
Chciałam jeszcze chwilę posłuchać jak odgłosy wydawane przez nastolatki w mojej głowie zmieniają się w pojękiwania orgazmu, ale poczułam, że ktoś ciągnie mnie przez tłum. Sprawczynią okazała się oczywiście Jade.
- Gdzie mnie ciągniesz? - pisnęłam.
Nie miałam pojęcia jak wydobywałam z siebie aż takie niskie dźwięki, ale czy tak naprawdę miałam siłę o tym myśleć? Czy miałam siłę myśleć o czymkolwiek, gdy stanął przede mną szatyn o wzroku Banderasa? Albo patafiana, bo co to za różnica.
- To Zayn - rzekła Jade.
- Cześć, laleczko.  
_________________________
Witam na prologu.
(rozdział nie został sprawdzony)

3 komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Chciałam jeszcze dodać, że pewnie większej ilości podoba się to opowiadanie, po prostu nie chce im się pisać komentarzy, więc nie przejmuj się i nie patrz na ilość komentarzy. : )

      Usuń
  2. Ustawiane śluby przez rodziców to tragedia. Jeśli chodzi o prolog jest świetny i na pewno nie raz tutaj zajrze ;)

    http://isabellebailey.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Szablon by Devon